[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pańskiej śmierci, żeby uzasadnić pański gest w sposób idiotyczny lub wulgarny. Męczennicy,
drogi przyjacielu, powinni zgodzić się na zapomnienie, kpiny lub korzyść, jaką mają z nich
ludzie. Nigdy nie będą zrozumiani. Idzmy zresztą prosto do celu, kocham życie, oto moja
prawdziwa słabość. Kocham je tak bardzo, że w najmniejszym stopniu nie wyobrażam sobie
tego, co nie jest życiem. Taka zachłanność ma w sobie coś plebejskiego, nie uważa pan?
Arystokracja jest nie do pomyślenia bez odrobiny dystansu do samej siebie i swego życia.
Umrzeć, jeśli trzeba, skończyć raczej niż się ugiąć. Ale ja się uginam, ponieważ nadal siebie
kocham. Proszę, jak pan myśli, co stało się po tym wszystkim, co panu opowiedziałem?
Nabrałem obrzydzenia do siebie? Skądże znowu, obrzydzenie czułem przede wszystkim do
33
innych. Oczywiście, znałem swoje słabości i ubolewałem nad nimi. Mimo to zapominałem o nich
z uporem dość chwalebnym. W moim sercu natomiast wciąż odbywał się proces innych. To pana
razi? Myśli pan może, że to nielogiczne? Ale rzecz nie polega na tym, żeby zachować logikę.
Rzecz polega na tym, żeby się prześliznąć, nade wszystko zaś, o tak, nade wszystko uniknąć
sądu. Nie powiadam: uniknąć kary. Można bowiem znieść karę bez sądu. Jest zresztą słowo,
które gwarantuje naszą niewinność: nieszczęście. Nie, przeciwnie, chodzi o to, by uniemożliwić
sąd, uniknąć tego, by stale być sądzonym, gdy nigdy nie zostanie ogłoszony wyrok.
Ale nie jest to takie łatwe. W dzisiejszych czasach do sądzenia jesteśmy nieustannie
gotowi, tak samo jak do nierządu. Z tą różnicą, że tu można nie obawiać się słabości. Jeśli pan w
to wątpi, niech pan posłucha rozmów przy stole w sierpniu, w owych pensjonatach
wypoczynkowych, dokąd nasi miłosierni ziomkowie przyjeżdżają leczyć się z nudy. Jeśli pan
waha siÄ™ jeszcze z wnioskiem, niech pan czyta pisma wielkich ludzi naszej epoki. Albo niech pan
przyjrzy się własnej rodzinie, będzie pan zbudowany. Mój drogi przyjacielu, nie dawajmy im
pretekstu do sądzenia nas, nawet najmniejszego! Inaczej jesteśmy od razu w kawałkach. Musimy
stosować te same środki ostrożności co pogromca dzikich zwierząt. Jeśli ma nieszczęście
skaleczyć się brzytwą przed wejściem do klatki, jaka uczta dla bestii! Zrozumiałem to w lot
owego dnia, kiedy przyszło mi na myśl, że może nie jestem znowu tak godzien podziwu. Odtąd
stałem się nieufny. Skoro krwawiłem trochę, będą mieli mnie całego: rozszarpią mnie.
Moje stosunki z ludzmi z pozoru były takie same jak dawniej, a jednak nastąpił lekki
rozdzwięk. Przyjaciele nie zmienili się. Przy okazji nadal chwalili harmonię i poczucie
bezpieczeństwa, jakie znajdowali w moim towarzystwie. Ale byłem wrażliwy jedynie na
dysonanse, na bezład, który mnie wypełniał; czułem, że można mnie zranić, że jestem wydany na
oskarżenie publiczne. Moi blizni przestali być szanującym mnie audytorium, do jakiego byłem
przyzwyczajony. Pękł krąg, którego byłem ośrodkiem, a oni umieścili się w jednym rzędzie, jak
w trybunale. Od chwili, gdy zacząłem się lękać, że jest we mnie coś, co można by osądzić,
pojąłem, że mają oni nieodparte powołanie do sądzenia. Tak, byli obok, jak dawniej, ale śmiali
się. Albo raczej odnosiłem wrażenie, że każdy, kogo spotykałem, patrzył na mnie ze skrywanym
śmiechem. W tym okresie zdawało mi się nawet, że podstawiają mi nogę. Kilka razy
rzeczywiście potknąłem się bez powodu wchodząc do miejsc publicznych. Pewnego razu
upadłem nawet. Kartezjański Francuz, jakim jestem, zebrał się szybko i przypisał to wydarzenie
jedynemu rozsądnemu bóstwu, to znaczy przypadkowi. Mimo to pozostała mi nieufność.
34
Moja uwaga została rozbudzona, bez trudu więc odkryłem, że mam nieprzyjaciół. Przede
wszystkim na gruncie zawodowym, a poza tym w życiu towarzyskim. Jednych zobowiązałem
wobec siebie. Innych musiałem zobowiązać. Wszystko to razem było w porządku rzeczy i
stwierdziłem to bez wielkiego smutku. Natomiast trudniej i boleśniej było mi się zgodzić, że
mam wrogów wśród ludzi, których znam mało lub wcale. Myślałem zawsze z naiwnością, której
kilka dowodów panu dałem, że ci, co mnie nie znali, nie mogliby mnie nie pokochać, gdyby
nawiązali ze mną stosunki. Otóż nie! Spotykałem się z nienawiścią tych przede wszystkim,
którzy znali mnie z daleka, ja zaś ich wcale nie znałem. Niewątpliwie podejrzewali mnie o to, że
żyję pełnym życiem i oddany szczęściu: tego się nie wybacza. Mina zadowolona, jeśli nosi się ją
w pewien sposób, mogłaby osła doprowadzić do wściekłości. Z drugiej strony, moje życie było
wypełnione po brzegi i z braku czasu odrzucałem wiele awansów. Z tego samego powodu
zapominałem potem o moich odmowach. Ale te awanse czynili mi ludzie, których życie nie było
wypełnione i którzy dlatego właśnie pamiętali mi odmowę.
Tak więc, żeby przytoczyć tylko jeden przykład, kobiety kosztowały mnie w końcu
drogo. Nie mogłem ofiarować mężczyznom czasu, który poświęcałem kobietom, a oni nie
zawsze mi to wybaczali. Jakie znalezć tu wyjście? Szczęście i sukcesy wybaczą panu tylko
wówczas, jeśli zgodzi się pan dzielić je wspaniałomyślnie. Ale żeby być szczęśliwym, nie trzeba
zbytnio zajmować się innymi. Wyjścia są więc zamknięte. Szczęśliwy i sądzony albo wolny od
sądu i nieszczęsny. Jeśli idzie o mnie, niesprawiedliwość była jeszcze większa: zostałem skazany
za szczęście minione. Długo żyłem w złudzeniu powszechnej harmonii, gdy ze wszystkich stron
spadały na mnie - roztargnionego i uśmiechniętego - sądy, strzały i kpiny. Od dnia, kiedy
zostałem zaalarmowany, wróciła mi jasność widzenia, wszystkie rany zadano mi jednocześnie i
straciłem siły za jednym zamachem. Wówczas cały świat wokół mnie wybuchnął śmiechem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]