[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To nie mama... - Widać było, jak ze sobą walczy. - Bonny, mama jest
po twojej stronie. Zawsze była po twojej stronie. Problemem jest wasz tata.
To on siÄ™ denerwuje, jak gdzieÅ› wychodzisz.
- To nie tak! Tata spał, jak wróciłam.
RS
- Bo mama mu wytłumaczyła, że jesteś bezpieczna. Tak jak ty mu tłu-
maczyłaś, że mamie nic się nie stało, jak w niedzielę spózniała się pięć mi-
nut z kościoła.
- To nie tak! - powtórzyła, ale już bez przekonania.
- Bonny, pamiętasz tę osiemnastkę, na którą się wybrałaś, wtedy, kie-
dyśmy... - Zacisnęła powieki. Po co on to wyciąga? Akurat teraz. - Czy
pamiętasz jak bardzo ci zależało na tej prywatce? - Bała się zagłębiać w te
mroczne otchłanie, zwłaszcza z Hugh, ale on mówił dalej. - Tata postano-
wił, że nie pójdziesz.
- Mama! - Nie chciała tego słuchać, ale czuła, że od tego nie ucieknie.
Ale potężny Hugh Potwór" Armstrong siedział na jej łóżku, blokując
wszystkie drogi odwrotu.
- Tata kategorycznie się nie zgadzał. Wiem, bo słyszałem, jak się o to
spierali. Mama go prosiła, błagała, żeby dał ci spokój, żeby ci zaufał.
- A potem wróciłam tak pózno.
- Tę awanturę też słyszałem. Tata domagał się adresu, był gotowy zabrać
cię stamtąd i przywiezć do domu. Mama nie dała mu tego adresu, zapew-
niając go, że niedługo wrócisz. Wściekły poszedł spać, oskarżając ją, że to
będzie jej wina, jeżeli tobie coś się stanie. -Wzruszył ramionami. - Ona
wiedziała, jaki to byłby dla ciebie wstyd, gdyby przyjechali po ciebie ro-
dzice. Bonny, ona przez te wszystkie lata walczy o to, żebyś mogła być so-
bą, jednocześnie tak tobą kierując, żeby tata był spokojny. Ty i twoja matka
jesteście do siebie bardziej podobne, niż myślisz...
- Podobne - obruszyła się. - Ona nie jest do mnie podobna.
RS
- Ale była - powiedział cicho. - Kiedy tata ją poznał, była w twoim wie-
ku, impulsywna...
- Teraz nie jesteśmy podobne!
- Mamie na pewno przydałoby się odpocząć, zostać na kawie po mszy,
ale ona wie, że tata by się denerwował.
- I dlatego ja mam siedzieć w domu, tak?
- Tak. - Jakie to niesprawiedliwe. Ale zaczynała powoli rozumieć dla-
czego. - Teraz już ojca nie zmienisz.
- Chyba nie zmieniÄ™.
- Dobrze to czy zle, on jest taki i już. Ale jak chcesz jego ostatnie dni...
- Dni?!
- Może tygodnie... - Zwiesił głowę. - On ma już bardzo mało czasu. Nie
mówię ci nic nowego.
Wręcz przeciwnie. Wiele się od niego dowiedziała i była mu za to
wdzięczna, bo wysłuchanie prawdy dużo zmienia.
Ugasiło to jej gniew. Zrozumienie prawdy wcale nie umniejszyło miłości
do ojca i pogłębiło jej uczucie do matki.
- Bądz dla niej dobra. I nie staraj się niczego zmieniać. - Przytaknęła, a
on dodał: - Ona tak cię widzi. Chce, żeby tata miał pewność, że nic złego ci
się nie dzieje. Nie chodzi o to, że jesteś najmłodsza czy niedojrzała, ale o
to, żebyś była sobą, żebyś mogła być sobą, mając ojca Sycylijczyka.
- Tak myślisz?
- Ja to wiem. - Uśmiechnął się do niej. - Bonny, ja kocham twojego tatę.
Jest dla mnie ojcem w większym stopniu, niż był dla mnie mój własny oj-
RS
ciec. Nie ma drugiego mężczyzny, którego bym podziwiał bardziej, ale,
przyznajÄ™, on jest bardzo trudny.
- Mój tata?
- Tak.
- Mój tata? - zapytała ponownie, a on skinął głową.
- Twoja mama robi to, co zawsze, czyli stara się pozwolić ci być sobą i
jednocześnie utrzymać stan pokoju. Bonny, ona doskonale cię rozumie.
To już kompletnie nie ma sensu! Więc znowu zamknęła się w sobie i
opadając na poduszki z obrażoną miną, zapatrzyła się w sufit, ale położyła
się zbyt gwałtownie i aż się skrzywiła.
- Jak ramię? - zainteresował się.
- Boli - przyznała. - Ale to dlatego, że wczoraj miałam fizjoterapię. Lek-
kie przypadki na oddziale to małe miki w porównaniu z tym, jak ta tera-
peutka mnie katuje. - Uśmiechał się do niej, ale ona chciała, by już sobie
poszedł, żeby mogła pomyśleć o tym, co od niego usłyszała, nie rozprasza-
jąc się jego obecnością. -Dzięki za ciepłe słowa. Możesz już iść do nich. I
powiedz im, że mi przeszło...
- A przeszło ci?
- Przejdzie.
- Twarda z ciebie dziewczyna... - Uśmiechnął się. -Za tym parawanem.
- Za jakim parawanem?
- Za parawanem Å‚ez i emocji.
- Mam w żyłach sycylijską krew!
Hugh tak rzadko bywał sympatyczny, że gdy już taki był, łatwo było pu-
ścić w niepamięć, jaki potrafi być podły. Ale jeszcze łatwiej było o tym
RS
zapomnieć, kiedy jego palce zaczęły przesuwać się po jej obolałym ramie-
niu, kojąc ból.
Ten gest z jego strony ją zaskoczył.
Nie zrobił nic niezwykłego, a mimo to wprawił ją w osłupienie. Przestał
być lekarzem w jej sypialni, ale też nie był bratem: był Hugh, który spo-
glądając na nią, masował jej ramię, a jej aż zabrakło tchu.
- Zejdziesz do nich i z nimi porozmawiasz? - zapytał swobodnym tonem,
jakby nie wyczuł rosnącego napięcia. Jedynie jego głos wydał się jej o ton
niższy.
- Niedługo.
- Okej. Muszę jechać... mam dyżur.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]