[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Daj mi chwilÄ™ na zapoznanie siÄ™ z najistotniejszymi
rzeczami, a potem przeczytam ci go na głos.
Testament liczył sobie cztery strony i odczytanie
ich nie zabrało Julianowi wiele czasu. Kiedy dotarł
do końca, odwrócił kartki i zaczął jeszcze raz od
początku. Następnie podniósł kopertę i zajrzał do
środka, wyciągając z niej pojedynczą kartkę papieru
listowego, którą także przeczytał. Wreszcie poprawił
okulary.
- No cóż, zielonooka, wygląda na to, że mamy
problem.
ROZDZIAA ÓSMY
Reguła numer 9
Wielkie listy nie rodzÄ… siÄ™ same. Trzeba
je napisać.
Brutus wydał z siebie żałobny skowyt i Callie
zesztywniała. Jej serce zaczęło wystukiwać szaleńczy
rytm.
- Problem? - spytała słabo. - Z testamentem?
Nie... Z pewnością Jonathan nie...
Julian upuścił papiery na stół i ujął jej rękę.
- Nie. Nie Jonathan. My dziedziczymy wszystko.
Ty i ja, razem. Maudie zostawiła list z wyjaśnieniem
- na jego ustach wykwitł delikatny uśmiech. - Wygląda
na to, że postanowiła nas wyswatać.
- A zatem o co chodzi? - spojrzała na niego ze
zdumieniem. Nagle zakrztusiła się, czując gwałtowne
zakłopotanie. - To dlatego, że chciała, żebyś ty i ja...
Miała nadzieję, że...
- Nie mogę mieć do niej pretensji, że chciała,
abyśmy się związali - pocieszająco uścisnął jej dłoń.
- To jedyna dobra rzecz, jaka wynikła z tego całego
zamieszania. - Jej radość z powodu tego wyznania
trwała bardzo krótko. Puścił ją i wstał, przecierając
dłonią oczy. - Nie ma pieniędzy. Callie. To znaczy,
jest bardzo mało. A skoro dziedziczymy wspólnie, nic
się nie zmieniło - nasze problemy, niestety, pozostały.
W istocie nawet zwiększają się, bo teraz musimy
podjąć ostateczną decyzję co do Willow's End.
Starała się opanować ogarniającą ją panikę.
- Coś wymyślimy. Wiem, że możemy to zrobić.
Przyznaję, że planowanie, odmawianie przysług i trzy
manie krótko Teda i dzieciaków nie należą do moich
najmocniejszych stron. Ale czy nie rozumiesz? Wszys
tko idealnie się zgadzało. Bo to akurat jest twoja
specjalność. Wspólnie nam się uda - będziemy mieć
Brutusa i Willow's End.
- Callie...
- Teraz, kiedy zostałeś również opiekunem Brutusa,
musisz być dla niego miły. %7ładnego przezywania czy
paskudnych grózb - schyliła się i objęła psa. - To
dlatego nie chciałeś, żeby Julian znalazł testament?
Ale teraz nie ma się już czego bać. - Boże, spraw,
żeby nie było się już czego bać!" - Wszystko będzie
tak, jak kiedyś - dokończyła.
- Nie, nie będzie - przerwał jej Julian.
- Co chcesz zrobić z domem? - spytała ostro. Słowa
te zawisły pomiędzy nimi. Julian bezradnie machnął
ręką. Zrozumiała wtedy bez cienia wątpliwości, jakie są
jego zamiary i ogarnął ją otępiający chłód. W milczeniu
potrząsnęła głową - Postanowiłeś go sprzedać, tak?
Nadal nie wierzysz, że potrafię dać sobie radę.
- Callie...
- Nie wolno ci! - wściekłość zapłonęła w niej.
- Przestań na chwilę myśleć logicznie! Pomyśl sercem!
- Właśnie to robię. Nie chcę sprzedać Willow's
End. To także mój dom! Ale muszę wziąć pod uwagę,
co będzie najlepsze dla ciebie.
- Willow/s End jest dla mnie najlepsze!
Przysunął się bliżej i przemówił cichym, pełnym
pasji głosem.
- Ten dom wali ci się na głowę. Nie masz ani
pieniędzy, ani umiejętności wystarczających do ukoń
czenia remontu. ZresztÄ… nie chodzi tu tylko o dom.
Jak myślisz, co czuję, kiedy widzę wszystkich tych
ludzi, którzy cię wykorzystują, kiedy oddajesz ostatni
grosz na oczyszczenie jakiegoś głupiego pomnika,
kiedy zaharowujesz siÄ™ dla innych? Callie, nie mogÄ™
tego znieść. I nie będę stał bezczynnie, i przyglądał się
temu, kiedy mogę to zmienić.
- Odbierając mi dom? - jej głos wzniósł się
o oktawę. Brutus zerwał się na równe nogi, w jego
gardle rozległ się cichy warkot. Uspokajająco położyła
mu rękę na głowie i z trudem zniżyła głos, - Wiem, że
z punktu widzenia prawa mógłbyś wymusić sprzedaż.
Jeśli zażądałbyś swojej części spadku, to nie wątpię, że
jakiś sędzia nakazałby sprzedać Willow's End i podzie
lić między nas zyski. Czy tak?
- Tak - przyznał.
- I zrobiłbyś mi coś takiego?
- Bardzo bym chciał, aby było inaczej - odparł
zmęczonym tonem. - Ale nie widzę innego wyjścia.
Nie, jeśli chciałbym potem spojrzeć sobie w oczy
- rozejrzał się wokół, jego twarz wykrzywił gorzki
grymas. - Czasem wydaje mi się, że to miejsce znaczy
dla ciebie więcej niż ja. Czy kiedykolwiek mieliśmy
dla siebie choć trochę czasu? Zawsze stawało między
nami Willow's End.
- Jestem w stanie wymyślić inne rozwiązanie.
- To znaczy?
- Uważasz, że nie dam sobie rady sama, że to dla
mnie za dużo. Gdybym ci dowiodła, że tak nie jest,
czy zgodziłbyś się zaniechać sprzedaży?
- Wyjaśnij to.
Miała już jego uwagę. Teraz potrzebowała jedynie
zgody.
- Podniesiemy stawkę naszego zakładu. Ja przez
tydzień odpowiadam nie" na wszelkie prośby, a ty
zostawiasz zegarki i plany. Zwycięzca zdecyduje o losie
Willow's End.
- Chyba żartujesz.
Callie potrząsnęła głowa. Nigdy w życiu nie była
bardziej poważna - ani zdesperowana. Nie miała nic
do stracenia i wszystko do zyskania.
- Moje szkolne testy i twoja praca nad książką nie
liczą się jako część zakładu. Jeżeli po upływie siedmiu
dni, żadne z nas nie przegra, za zwycięzcę zostanę
uznana ja. W końcu dowiodę, że potrafię sobie
poradzić.
Podjęcie decyzji zabrało Julianowi dłuższą chwilę.
Wreszcie skinął głową.
- Zgadzam siÄ™ na te warunki - zdjÄ…Å‚ okulary
i spojrzał na Callie. Jego oczy były ciemne i odległe.
- A jeżeli przegrasz?
Callie nie zawahała się ani przez sekundę.
- Nie ma takiej możliwości.
Julianowi udało się wytrwać już trzy dni. Trzy
dni bez najmniejszego błędu. Jak on to robi? Za
trzymała wszystkie zegary, pochowała kalendarze,
ale jemu to nie przeszkadzało, o nie! Zwietnie
dawał sobie radę.
Ona natomiast spózniała się na wszystkie spotkania.
W domu powoli docierało do niej, że wygranie zakładu
nie będzie wcale takie łatwe. Jak kiedykolwiek mogła
tak myśleć? Callie jęknęła. Aatwe? Prościej byłoby
dyskutować z nosorożcem, niż odmawiać rozlicznych
przysług, o jakie ją proszono w ciągu ostatnich
siedemdziesięciu dwóch godzin. Do tego jeszcze
odmawianie wszystkim nie było bynajmniej jedyną
trudną rzeczą, jakiej musiała stawić czoło.
Przez ostatnich sześć godzin musiała zajmować się
nieznośnymi dziećmi i ich równie nieznośnymi rodzi
cami. Zmagała się z gniewem i frustracją, całkowicie
obcymi jej naturze. I powoli zaczęła się zastanawiać,
czy może Julian nie miał racji - przynajmniej częściowo.
Stopniowo rosło w niej podejrzenie, że Callie Marcus
była popychadłem. Dzień nie doszedł jeszcze nawet
do połowy, a ona miała już zupełnie dość, była bliska
łez i bardzo, bardzo nieszczęśliwa.
Rankiem czwartego dnia zakładu Callie postanowiła,
że czas już zacząć działać według planu.
- Po pierwsze - poinformowała Brutusa - musimy
wymyślić jakieś nowe, inteligentne usprawiedliwienia.
Nie mogę przecież mówić tylko nie" - łyknęła kawy
i odstawiła kubek na stół. - Szczerze mówiąc, mam
pewne wątpliwości, czy to słowo w ogóle należy do
mojego zasobu słownictwa.
Brutus chrząknął lekko, co Callie wzięła za oznakę
zgody.
- No cóż. Musimy jakoś wytrwać. Julian już
długo nie pociągnie. Przetrzymamy go, nie ma
sprawy.
Jej lojalny kibic i przyjaciel zaskomlił.
Mimo okazanego przez niego w ten sposób braku
wiary, czwarty dzień minął zaskakująco łatwo - z tej
prostej przyczyny, iż nikt nie zadzwonił. Dzień piąty
okazał się już trudniejszy - znów z bardzo prostego
powodu. Odezwał się telefon.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]