[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przysłał...
Wyjmował książkę za książką i odczytywał tytuły:
- Lilla Weneda , Balladyna , Anhelli , Lambro ! Jest i Kordian , jest także
Beniowski !
W jego głosie rozbrzmiał entuzjazm, lecz wyczułem w nim również głębokie wzruszenie.
- A wiesz, kto to wszystko napisał? - zapytał siadając w fotelu.
Wzruszyłem ramionami w zdenerwowaniu. Skąd mogłem wiedzieć? Coraz mniej podobało
mi się to wszystko. Za dużo tu było radości.
- Słowacki. Juliusz Słowacki! - wyjaśnił zaraz, unosząc się coraz bardziej. - Poeta, który
dopiero obecnie, w kilkadziesiąt lat po śmierci, został uznany za wielkość!
Zajrzał znowu do książek, ja zaś schyliłem głowę. Te słowa rzuciły inne światło na całą
sprawę. Któż, bowiem bardziej ceni poetów niż my? Mickiewicza, który napisał Pana
Tadeusza , już znałem. Jeśli więc ten Słowacki był wielkością, to musiał mu dorównywać
talentem, a więc i jego trzeba szanować.
Słuchałem teraz z wielkim zainteresowaniem, gdyż tuan swoim zwyczajem zaczął głośno
odczytywać różne fragmenty, a potem tłumaczyć je na malajski. Były to rzeczywiście piękne
utwory, ale ogromnie smutne. Mówiły o niewoli i walce narodu polskiego z najezdzcą. O
bracia, my nie znamy takich tragedii! Były czasy, że i nas bardzo gnębiono. Nigdy jednak nie
było tak straszliwego znęcania się, wysyłania ludzi, którzy domagali się wolności, w zimne,
podbiegunowe krainy, nie było tak olbrzymiego przelewu krwi. Polska - to istotnie był kraj
bardzo nieszczęśliwy i właśnie o tym opowiadał poeta. Coraz lepiej zaczynałem rozumieć
doktora. Wiedziałem już, dlaczego tak go zdenerwowały te ilustracje. Domyślałem się nawet,
dlaczego Demon Goryczy opanowywał go z taką łatwością...
Ponieważ tuan nie odrywał się od czytania, przysunąłem mu cygara, obok ustawiłem kilka
butelek piwa, a potem wyszedłem, aby zająć się innymi sprawami.
Przede wszystkim należało wyszukać Udiana, gdyż trzeba było przygotowywać powoli
kolację. Zajrzałem w różne zakamarki, lecz nie było go nigdzie. Wreszcie udałem się do
wozowni. Zdumiałem się, gdy zajrzałem w kąt, gdzie pobierał swoją naukę. Nie tylko jego
tutaj nie było; zniknęły także wszystkie narzędzia! Trochę zaniepokojony i trochę zły, zabrałem
się jednak do roboty, wykonując ją i za niego, i za siebie. Potem tak mnie pochłonęły
rozmyślania o Demonie Goryczy, że zapomniałem o tej sprawie. Toteż niewiele brakowało, a
byłbym się uśmiechnął przyjaznie, gdy po zapadnięciu zmroku Udian ukazał się
niespodziewanie przede mną. Na szczęście jego zawstydzona twarz od razu przypomniała mi
popełnioną niegrzeczność, zdołałem, więc zachować konieczną w takich sytuacjach powagę.
- Bardzo mi przykro - wybąkał spoglądając na mnie niepewnie. - Musiałeś mieć dużo
pracy...
Milczałem wyniośle. %7łe znikał, to było normalne. Nie zdarzyło się jednak nigdy, aby
wyszedł poza dom bez zezwolenia. Widziałem, że chłopak jest szczerze zmartwiony, toteż i
mnie zrobiło się przykro, ale przecież nie mogłem mu przebaczyć tak za jednym zamachem.
- Jutro będę pracował także za ciebie... - przemówił po chwili. - Z pewnością się
przemęczyłeś...
Nie odezwałem się jeszcze, ale już spojrzałem na niego życzliwiej.
- Pojutrze też - dodał pogodniejąc od razu, bo szelma był spostrzegawczy. - To ci się
słusznie należy. Nieraz ułatwiałeś mi życie...
Zawsze mi się podobał ten chłopak! No, prawda, robiło się dla niego, co można... Musiałem
przyznać raz jeszcze, że to był człowiek sprawiedliwy. Nie wytrzymałem i uśmiechnąłem się
lekko.
- Ale za dwa dni - zdawało mi się, że zmieszał się w tym momencie - przestanę ci pomagać.
Niestety, dłużej nie mogę.
Stałem się czujny, skóra mi ścierpła na twarzy. Co tam temu nicponiowi wpadło nagle do
głowy? Co on wygaduje? Czego nie może? Wykonać pracy, która nie wymaga prawie żadnego
wysiłku?... Udian, widząc moje wzburzenie, wyprostował się sztywno. Byłem zaskoczony
powagą, która zarysowała się na jego obliczu.
- Po dwóch dniach - przemówił tak uroczyście jak nigdy - odchodzę z Kagoku. Idę do pracy
przy budowie nowej kolei. Tam - zakończył żywo - będę zakładał linie telegraficzne!
W pierwszej chwili nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać, ale zwyciężyła rozwaga.
Jakież ja mogę mieć do niego pretensje? Ostatecznie koleje i telegrafy były nam bardzo
potrzebne, toteż każdy, kto to potrafi, powinien budować. Udian na pewno nadawał się do tej
roboty.
- Hm... - mruknąłem jeszcze nieco zafrasowany. - Będzie ci tam lepiej?
- Oczywiście. Nie idzie mi zresztą o płacę, lecz o naukę. Najpierw będę zarzucał druty,
potem nauczę się kierować pracą. Któż będzie to robił, gdy nasi starsi bracia, Holendrzy,
odejdą stąd któregoś dnia?
Zaskoczyło mnie to pytanie, gdyż przyznam się szczerze, o moi mili, do tej pory nie
myślałem nigdy, że na naszych wyspach może być kiedyś inaczej. Przyjrzałem mu się uważnie.
Po raz pierwszy zobaczyłem na jego twarzy coś, co dotąd uchodziło mojej uwagi. W bystro
patrzących oczach i w kącikach ust czaił się spokojny wprawdzie, ale zdecydowany, wyrazny
bunt! Ten człowiek wiedział, do czego dąży.
- Hm... - mruknąłem, przekonany już ostatecznie - to mądre postanowienie. Idz, więc i ucz
się pilnie, aby było z tego najwięcej pożytku.
Udian stał się pogodny jak zwykle. Bez zakłopotania opowiedział mi o swoich dalszych
projektach i przyrzekł, że odwiedzi mnie albo w Kagoku, albo w Bogorze.
- Powiadom o tym doktora - poprosił w końcu. - Przykro mi rozstawać się z nim. Rozumiesz
jednak...
Potwierdziłem skinieniem, bo rzeczywiście go rozumiałem. Postanowiłem, więc od razu
załatwić tę sprawę. Godzina była wprawdzie pózna, lecz byłem pewien, że doktor ślęczy tam
ciągle nad swoimi książkami. Nie omyliłem się. Gdy wsunąłem się cicho, siedział w fotelu
przy lampie, odwrócony bokiem do drzwi. Nie dostrzegł mnie. Coś mnie uderzyło w jego
nieruchomej postawie.
Był pochylony, ręka, w której trzymał książkę, opadła bezwładnie. Przysunąłem się bliżej i
przystanąłem w milczeniu. Odwrócił leniwie głowę.
- A, to ty, Nong_nong... - odezwał się głosem matowym, jakby dochodzącym spod ziemi. -
To dobrze. Pozostań...
Poczułem się jak rażony piorunem. Ogarnęła mnie groza, w piersiach zabrakło tchu. Nie
mogłem oderwać oczu od twarzy, którą teraz ujrzałem. Serce zaczęło mi uderzać gwałtownie.
O bracia! Ten człowiek, który wykonywał trzyletnie plany w pół roku, który traktował Demony
Zniszczenia jak kukły, który przez trzy dni i noce wytrwał ze mną w Bogorze przy pracy, ten
człowiek musiał przed chwilą płakać!...
Tak, przyjaciele, on płakał na pewno! Te zaczerwienione, przerazliwie smutne oczy mówiły
o tym wyraznie. Wyprostowałem się nagle. Moje przerażenie prysło, poczułem w sobie naraz
ogromne siły. Wiedziałem, o co tu idzie.
- Może tuan przeczyta teraz tę książkę - wyjąłem z szafy Pana Tadeusza i wsunąłem mu
go do ręki. - Tamte są bardzo smutne.
Podniósł głowę powoli, jakby nie zrozumiał tych słów. Postanowiłem działać stanowczo.
- Proszę mi przeczytać o bitwie - poprosiłem tonem, który nie znosi oporu.
Wiedziałem, że bardzo lubi tę scenę, toteż z pewnością mi nie odmówi. Trzeba go było za
wszelką cenę oderwać od tego, co sprawiało mu ból. Rzeczywiście zaczął się rozpogadzać. W
oczach pojawił się blask.
- Dobrze, że przyszedłeś, Nong_nong - przemówił tak jakoś ciepło, że mnie coś chwyciło za
gardło. - Jak ty mnie doskonale rozumiesz!...
Też znalazł temat! Któż go mógł znać lepiej niż ja? O tym nie potrzebowaliśmy rozmawiać.
Chciałem go znowu zachęcić do czytania, bo czułem, że czas nagli, lecz nie zdążyłem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]