[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dzieci, pięcioro ze zmarłej żony, a siedmioro z Liii. Pochowałem go sam na Wyspie Cmentar-
nej obok grobów Marty i Piotra, i Róży, i najmłodszego, trzynastego jego dziecięcia, które
umarło było wkrótce po narodzeniu.
Liii rozpacza straszliwie po śmieci męża. Zdaje mi się, że i ona wkrótce za nim pójdzie.
Ada jedna jest spokojna...
Patriarchą księżycowego ludku jest teraz Jan, najstarszy syn Róży i Toma, ożeniony z
córką Liii...
A ja... ja się już nie liczę od dawna...
*
Ada powiedziała mi dzisiaj z głębokim przekonaniem, że ja nigdy nie umrę... Nie wiem,
czy ona jest szalona i to księżycowe pokolenie, które słucha ją i snadz jej wierzy, czy też
istotnie ja sam jestem dziwnym wyjątkiem wśród ludzi... Bo istotnie - dlaczego ja jeszcze
żyję?
*
Liii umarła.
Z pierwszego pokolenia księżycowego Ada już tylko jedna jest przy życiu.
Od EXODU naszego dni księżycowych pięćset i siedemnaście...
*
Strach mnie przejmuje, bo tu naprawdę koło mnie dzieje się coś, czego nie mogę i nie
chcę, nie chcę! zrozumieć...
Ten ludek podczas burzy, sroższej dzisiaj niż zazwyczaj i połączonej z groznym wybu-
chem Otamora - ten ludek przyszedł tedy pod moje mieszkanie z ofiarami, mając na czele
szaloną kapłankę, Adę, której snadz długi niegdyś pobyt i samotność w Kraju Biegunowym
zmysły odebrały. Już od opłakanego zabójstwa Róży, które ją straszliwie czasu wstrząsnęło,
zacząłem uważać, że w jej głowie coś niedobrego się dzieje - teraz widzę, że ma naprawdę
pomieszanie zmysłów. Ale ja to jeden widzę! - oni ją czczą i mają za natchniona'. I dzisiaj
pod jej szalonym przewodnictwem - straszno powiedzieć! - modlili się do mnie, abym po-
wstrzymał wichry i uspokoił kołyszącą się pod ich nogami ziemię! Więc oni mają mnie na-
prawdę za...
O! jakże ja strasznie jestem samotny w towarzystwie tej obłąkanej i tych karłów, zaled-
wie zasługujących na miano ludzi!
79
*
Takie mnie czasem straszne ogarnia zniechęcenie... Zabrałem się dzisiaj do porządkowa-
nia zapylonej od dawna biblioteki mojej i papierów i przyszła mi nagle ochota spalić to
wszystko i ten pamiętnik także...
Nie spaliłem. Ale książki i papiery zostały rozsypane na podłodze - leżą w bezładzie
przed oczyma moimi, a mnie się ręki nie chce ściągnąć; aby je podjąć.
Niech tak zostaną. Gdy umrę - zapewne nikt ich już nie poruszy.
Tyle dni, tyle nieskończenie długich dni i nocy...
Zdaje mi się, że straciłem rachubę czasu. Tak ciężko liczyć dnie, podobne do siebie jak
krople wody, dnie, którym mój stary ziemski zegar nie może wydążyć - i ustaje w biegu, nim
słońce wzniesie się w południe... Tylko serce moje znaczy uderzeniami każdą cząstkę doby, a
kiedy je zapytam, która jest godzina, odpowiada niezmiennie, że jest godzina nieukojonej
tęsknoty, a kiedy je zapytam, ile tych godzin upłynęło, odpowiada tylko: Za dużo! za dużo!
Tak jest, o nieutulone, samotne serce moje! za dużo tych godzin, za dużo tęsknoty, za du-
żo już życia...
Włosy mam siwe od dawna, od jak dawna? - A bo ja wiem? Tam na Ziemi musiało już
upłynąć lat kilkadziesiąt od czasu, kiedym trupami napełniał pierwsze groby na Wyspie
Cmentarnej. Przybyło już tych grobów dzisiaj. Kopałem mogiły dla Toma, dla Liii i Róży,
którzy przecież byli dziećmi, gdym ja się już chylił; dokoła mnie wzrastają prawnuki tych, co
ze mną na ten świat przybyli z Ziemi - a ja ciągle żyję.
To jest tak zadziwiające, że czasem nie rozumiem już własnej istoty: gotów bym sam
przypuścić, że prawdę mówi ta wśród księżycowego pokolenia rozszerzona o mnie legenda,
że ja w ogóle nigdy nie umrę...
Przypominam sobie - na Ziemi, na mojej ukochanej, na zawsze straconej Ziemi, czytałem
raz w książce jakiegoś uczonego przyrodnika, że śmierć jest zjawiskiem niepojętym i przy-
padkowym, nie wynikającym bynajmniej z warunków życia. Strach mnie przenika, gdy po-
myślę, że wobec tego mogłaby zapomnieć o mnie i nie przyjść...
*
Jeśli dobrze liczę, pięćdziesiąt z górą lat minęło już od czasu, kiedy z pomarłymi dziś to-
warzyszami opuściłem Ziemię. Z tych ludzi, których ja znałem, zapewne mało kto żyje; ci,
którzy w dzieciństwie słyszeli o szaleńcach udających się w podróż na Księżyc, są teraz siwi i
zapomnieli może imion owych podróżników, których tam mają za straconych...
Pięćdziesiąt lat! Ileż się rzeczy od tego czasu musiało zmienić na Ziemi. Może bym zna-
nych niegdyś okolic nie poznał teraz. I pamięć moja już słabnie... Tkwi w niej jeszcze mnó-
stwo szczegółów, z którymi się pieszczę z lubością w długich godzinach rozmyślań, ale wi-
dzę, że z każdym dniem stają się coraz luzniejszymi obrazami, mozaiką drogocennych, tęsk-
notą moją rozlśnionych kamieni, która się już rozsypuje i łamie...
Składam tę mozaikę w myśli wciąż od nowa; kamyki, które już w ciągu długich lat pogu-
biłem, uzupełniam jakimś smutnym rojeniem i znowu zmieniam obrazy, bawiąc się na starość
tymi skarbami wspomnień jak dziecko kalejdoskopem.
I takie są perliste te wspomnienia, gdy przez łzy na nie patrzę!
O! gdyby jeden dzień, jedna godzina tam - na Ziemi! Gdyby zobaczyć jeszcze ludzi, ta-
kich prawdziwych, do mnie podobnych ludzi! o! gdyby słyszeć szum lasów: świerków, lip i
dębów, gdyby zobaczyć jeszcze rozpuszczone na wiatr warkocze brzeziny, widzieć na łąkach
trawę, czuć zapach ziemskich ziół i kwiatów, słyszeć śpiew ptaszęcy, patrzyć, jak łany po- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl