[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 A po jakiegosi ta z Warszawy.
OLEZNICA, 1889
61
Wsiadam na tytaniczny wóz i grzmiemy, o ile można tym wyrazem określać dreptanie
koników nierównie większych od kotów. Wiaterek dmie, nos mi śluzy swe otwierać
poczyna, zimno diabelne dojeżdża aż do kości. Zlicznym jechałem krajem od
Ostrowca do Opatowa, a jednak prócz zimna nie odniosłem innych wrażeń. W
Opatowie znowu herbatka w tzw. cukierni  zawsze w towarzystwie studentów tego
gatunku, że przeważnie mówią o preferansie.
Opatów... gniazdo przeszłości. Na widok murów grubych, niezgrabnych zdaje się
spoglądać ci w oczy twarz stara, obrzydliwa, ciekawa ze względu na to, że znać
na niej cierpienie gorzkie. Nie skarżą się te mury, tylko stoją a patrzą
zagadkowymi szczerbami. W bramie, pod jaką się przejeżdża, tkwią jeszcze kule
powstańcze z 63 r., te  amnestią owinięte..." * Nie otuchą napełniają mię ruiny
przeszłości, lecz smutkiem i zimnem. Wolałbym, aby znikły z oblicza ziemi, aby
[nie] hańbiły się istnieniem na przeklętej ziemi.
Zmarznięty jak sól, mijałem ładny Włostów  i nad wieczorem przyjechałem do
Kroblic.  W imieniu nieobecnego gospodarza"  przyjmował mię na ganku p. Teodor,
który, mówiąc nawiasem, będzie kiedyś moim kuzynkiem, ponieważ jest narzeczonym
Janinki *.
Pani Michalina zachowuje względem mnie minę nie dająca się określić: podaje do
pocałowania dłoń swoją w ten sposób, że wprost natrafiasz ustami w paznokieć jej
paluszka małego. Smuci mię to naturalnie, nie do tego jednak stopnia, bym
zręcznie nie wybadał, czy oprócz p. Heleny nie czytał kto mojego listu
francuskiego. Przekonawszy się, że okrywa go tajemnica, oddycham i zaczynam
nabierać wesołości. Zjawia się wkrótce Józef i rozpoczyna gwarzenie  de publi-
cis. Gwarzenie to przeciąga się poza odjazd konno p. Teodora, przeciąga się aż
do dnia następnego. Następny dzień  to wigilia. Józef jedzie naturalnie do
Kamieńca *, a ja pozostaję na łasce pani Michaliny, która rozpoczyna na nowo
atak do mego serca. Ma minę tak skwaszoną, że żaden kwas
DZIENNIKI, TOMIK XIX
organiczny cierpkością wywołanego wrażenia równać się z nią nie może.
Gdy mówi z bajronistycznym wzruszaniem ramion, że mężczyzni są wiarołomcami, że
polują tylko na spokój młodych mężatek (z grzywkami), to spojrzenia jej ciskają
pioruny na mnie.
Wigilia... Obrus rozciągnięty na stole okrytym sianem, choinka dla małego Jasia,
ta uroczystość, której urok odczuwasz, choćbyś był ateuszem gubernialnym, dla
mnie smutny ma oddzwięk. Przy tym drzewku, przy tym sianie łączą się1 rodziny,
topnieją serca, tylko dla mnie nie ma gościnnego miejsca przy żadnym sercu.
Zawsze mi smutno, zawsze mi nieokreślenie w taki dzień tęskno  za matką, za
tym,  żem nie znał prawie rodzinnego domu"...*
Ale jemy we czworo najrozmaitsze ryby z sosami, bez sosów, z jajami, bez jaj, ze
smakiem i bez smaku sporządzone. Palemy pózniej papierosy i mówiemy o Skarbie
Narodowym...
Pani Jadwiga J. zaczęła była czytać broszurę, jaką jej zawiózł Józef. Tymczasem
sfanatyzowałem jego, próbowałem, dość zresztą. skutecznie, demokratyzować. Dużo
w nim blagi, szczególniej zaś pozy, głośnych a miodopłynnych słów, zapału na
zimno, elokwencji i przesady. Nic przysiągłbym,, czy w stanowczej chwili nie
drapnąłby z placówki, a jednak to jedyny człowiek, jakiego znalazłem w^ród
współczesnej szlachty, do którego można przyjść z hasłem:  Wstawaj, pójdzwa na
Moskala!" Wstanie i pójdzie, lecz nie w imię głuchej nienawiści do Moskala, nie
w imię posępnej a milczącej miłości ziemi, tylko w imię energii, w imię czynu,
ruchu, odwagi. Oto dlaczego nie wiem, czyby nie wrócił z drogi.
 Jeżeli trzeba będzie położyć głowę, wezwijcie mnie  położę. Energii nie mam
gdzie podziać...
Szczycę się nim, szczycę aż do upojenia. Chciałbym go zawiezć do Warszawy na
sejm studencki, niechby gadał.
OLEZNICA, 1889
63
Chciałbym jeszcze  gdyby podobieństwo  zawołać do nich: taką mamy szlachtę 
zgniliznaż to? Ma lat trzydzieści pięć, a młodszy jest od ośmnastoletnich
organiczników; czasami mrużyłem aż oczy z zachwytu, gdy kolos ten przysięgał mi,
że takich jak on  pokaże mi dwudziestu, a jednak... trzeba, aby i on zaliczon
był do zgniłych. Nie zna on ukochań głuchych, mrocznych, tych straszliwych imion
i dzwięków, jakie się kocha fanatycznie, po pogańsku, dziko, ślepo, posępnie,
bezmiernie. I dlatego nie wytrwa  i zestarzeje siÄ™, i umrze albo sobie w Å‚eb
palnie... Szkoda mi go, żal mi go, tego szlachcica w każdym calu, tego
majestatycznego tytana siły. Jest on ciekawszy niż Hamlet i trudniejszy do
zrozumienia niż Hamlet, i cięższe ma do rozwiązania zagadki niż Hamlet. Piszę o
nim powieść od dawna i nie mogę dokończyć, siły nie mając i nie będąc
psychologiem. Jest to najsympatyczniejszy w sferze szlacheckiej chory człowiek.
W pierwszy dzień świąt złożyłem wizytę pp. R. w Pęcho-wie, wraz z p. Michaliną.
Pan R. jest dorobkiewiczem z ekonoma wyrosłym, prostakiem, ciemnym liczykrupą.
Typowy burżua. %7łona jego  daje" księdzu proboszczowi swej parafii. W
przepysznych salonach Pechowa rozłożył się ten dorobkiewicz jak %7łyd.
W salonie ogromnym, ślicznym, na komodzie demokratycznej stoją... filiżanki ku
upiększeniu, dywan przepyszny obok komody w stylu ekonomskim itd.
Emablowałem panią R., kobietę ładną, lecz bezwstydną tak, jak to umieją być
bezwstydnymi Messaliny wiejskie. Rozmawia się o tym np., że gdybyśmy nocowali,
to ja spałbym w jej pokoju, a na zapytanie, co byśmy robili, odpowiada, że
zrobilibyśmy  swoje"  i spali spokojnie.
Wyjechaliśmy z Pechowa pózno w nocy. Ciemno było dia-belnie, ślisko, konie szły
jak na szpilkach. Podczas tej drogi pani Michalina wyznała mi, że kocha mię od
pierwszej chwili poznania się, że nawet z powodu tej  nieszczęśliwej miło-
64
DZIENNIKI, TOMIK XIX
ści" na wszystkich balach ubiera się tylko w czarne kostiumy. Odpowiedziałem:
 Kocham"  to znaczy: chcę z tobą podzielić Gorzki chleb trudu i tez, i
boleści... Chcę oczy twoje w dzień smutku weselić I tarczą być twojej części.
Jeśli w twym sercu, kobieto, nie płonie
Ogień ku takiej, jedynej miłości 
Nie mów ty  kocham" nikomu na świecie...*
Naturalna rzecz, że p. Michalina musiała pomyśleć sobie w duchu, że jestem
zupełnie głupi, ale to nic, bo oto, gdy wróciliśmy, Józef zaproponował, abyśmy
następnego dnia jechali do... Dmosic. O, minutko radości! yle spałem tej nocy...
myślałem, myślałem...
W środę rano wyjechaliśmy z p. Michaliną do Dmosic. Cała równina sandomierska
iskrzyła się w mrozie i słońcu. W mgle oddalenia, w tej subtelnej niebieskości
krajobrazu zimowego zarysowały się dwie wysmukłe wieże kościoła w Sulisławicach,
a bliżej z białego horyzontu wstawał, ukazując się coraz lepiej  wierzchołek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl