[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podeszło mi do gardła, miotało się tak, jakby za chwilę miały ze mnie wypaść wszystkie wnętrzności.
Doliczyłam się kilkudziesięciu, może nawet stu, spadających z nieba srebrzystych ciał, które przedzierały
się przez mgłę jak blade duchy. Czułam się jakby poza sobą, obserwując różne szczegóły przybyszów z
przestrzeni - długie, nagie kończyny, spływające włosy, człekopodobne męskie ciała - a w końcu, kiedy
przyjrzałam się bliżej, ujrzałam dziury w ich oczach, a potem z jeszcze z mniejszej odległości ostre rysy ich
twarzy. Po chwili pojawili się blisko, uderzając o ziemię tak mocno, że aż się zatrzęsła. Niektórzy wylądowali
na drzewach iglastych, łamiąc gałęzie, ale żaden z demonów nie upadł - nieważacy więcej niż powietrze, zwy-
czajnie zeskoczyli na ziemię, by dołączyć do swoich braci.
Grant przesunął się i stanął za moimi plecami, patrząc na tego, który wylądował przed nami. Mój kręgosłup
i klatka piersiowa zaczęły drżeć, jakby ktoś przycisnął kamerton do miejsca między łopatkami. Jego głos
dudnił tak cicho, że tylko mogłam go czuć. Zgięłam rękę i zbroja zamigotała, rozpalona do białości,
oślepiająca...
...aż pojawił się w mojej dłoni miecz.
Była to znajoma broń. Przedłużenie zbroi. Z głowicy do mojej dłoni biegł łańcuch; cienki jak ostrze, długie i
smukłe, z wygrawerowanymi runami. Metal połyskiwał wewnętrznym światłem - blaskiem księżyca, gwiazd i
lodu - a kiedy potarłam brzeg kciukiem, posypały się iskry. Trzymając miecz, czułam się dobrze. Lepiej.
Bardziej ugruntowana.
Zmusiłam się, by oddychać, powoli i głęboko, i myśleć o swojej matce. Mojej nieustraszonej matce.
Ona zjadłaby tych łajdaków na śniadanie. A ty możesz ich pożreć na lunch.
Było ich tak wielu. Bladych i szarych jak zmarli, z siwymi włosami, które sterczały najeżonymi kosmykami i
opadały w postaci długich warkoczy. %7łylaści, wychudli, ubrani w same tylko skórzane paski. Ich palce
przypominały zęby wideł, twarze miały niemal równie ostre rysy. Mieli srebrzyste oczy i usta oraz łańcuchy
dzwoniących srebrnych haków, zwisające z ich uszu do wąskich nozdrzy. Większości brakowało przynajmniej
jednego ramienia lub części uda; a ich dłonie były pełne dymiących pasożytów, wciąż krzyczące dzieci
Krwawej Mamuśki.
Pożerali te pasożyty. Odrywali im głowy zębami, a potem odrzucali kopcące resztki. Patrząc, jak
konsumują pomniejsze demony, nie odczuwałam ani obrzydzenia, ani litości. Zee i chłopcy, gdyby mogli,
zrobiliby to samo.
Ale ja też chciałam tego posmakować. To pragnienie uderzyło mnie mocno w pierś, gdzie przetaczała się
ciemność.
Demony obserwowały nas - zastygłe w niesamowitym bezruchu. Z błyszczącymi oczami i twarzami
zapadłymi z głodu. Zlina ciekła im z ust. Wydawały mi się niepokojąco ludzkie lub tak podobne do ludzi, że
zastanawiałam się, skąd pochodzą. Zastanawiałam się też, co widział Grant, kiedy na nich patrzył.
Chciałam wiedzieć, dlaczego jeszcze nie próbowały nas zabić.
- Czekają - odparł Grant, jakby czytał moje myśli. -Coś się zbliża.
Coś nadchodzi z góry.
48
Samotna postać wypadła przez pęknięcie w niebie. Mogłam stwierdzić, nawet z pewnej odległości, że ten
stwór jest większy od pozostałych demonów, które się poruszyły, spojrzały w górę i zaczęły odpychać się
nawzajem, żeby zrobić miejsce. Trzaski wypełniły powietrze, najgłośniejsze pośród stłoczonych ciał.
Usłyszałam przeżuwanie i przypomniałam sobie ludzi, których Posłanniczka wydrenowała na śmierć.
Próbowałam wzbudzić w sobie wobec nich współczucie, a nawet niesmak, ale odgłosy pożerania wzmogły się
i demony zaczęły walczyć, starając się dotrzeć do miejsca, gdzie ostatnio widziałam ciała. Przyglądałam się i
czułam jedynie dziwną dumę, wręcz przyjemność: jak lwica obserwująca swoje małe przy posiłku.
Ugryzłam się od wewnątrz w policzek, a potem w język. Bezlitośnie. Z desperacją. Poczułam smak krwi, a
ostre ukłucie bólu wystarczyło, żebym się otrząsnęła i odzyskała poczucie siebie.
Czułam jednak tę dumę, tę przyjemność, gotową osiąść na moich barkach i w mym sercu niczym żelazna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]