[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A co obiecałeś tym wyrzutkom za ich pomoc? w głosie Olgierda dało się słyszeć
grozbÄ™.
Powiedziałem im, że poprowadzę tę hordę wilków pustyni i pomogę im zniszczyć
Constantiusa, po czym oddam Khauran jego mieszkańcom.
Ty głupcze! szepnął Olgierd. Czyżbyś już uważał się za wodza?
Obaj porwali się na nogi, spoglądając na siebie nad hebanowym stołem. Zimne, szare oczy
Olgierda jarzyły się wściekle, a zaciśnięte wargi Cymeryjczyka wykrzywiał ponury uśmiech.
Każę cię rozerwać między palmami rzekł chłodno kozak.
Zawołaj ludzi i każ im to zrobić! wezwał go Conan. Zobaczymy, czy cię
posłuchają!
Obnażając zęby we wściekłym grymasie, Olgierd próbował to uczynić, lecz wstrzymał się.
Smagła twarz Cymeryjczyka zdradzała pewność, która zmroziła Zaporoskanina. Oczy
zapłonęły mu jak wilcze ślepia.
Ty śmieciu z Zachodu mruknął. Ośmieliłeś się podważać mój autorytet?
Nie musiałem odpowiedział Conan. Skłamaleś, kiedy mówiłeś, że nie mam nic
wspólnego z napływającą rzeszą rekrutów. Wprost przeciwnie. Słuchali twoich rozkazów, ale
walczyli dla mnie. Wśród Zuagirów nie ma miejsca dla dwóch wodzów. Oni wiedzą, że ja
jestem silniejszy. Ja rozumiem ich lepiej niż ty, a oni rozumieją mnie, ponieważ ja również
jestem barbarzyńcą.
I co powiedzą, kiedy poprosisz ich, żeby walczyli za Khauran? zapytał sardonicznie
Olgierd.
Pójdą za mną. Obiecam im karawanę złota z pałacu. Khauran chętnie zapłaci ten okup
za pozbycie się Constantiusa. A potem poprowadzę ich na Turańczyków, tak jak planowałeś.
Oni chcą łupów i aby je zdobyć chętnie będą walczyć nawet z Constantiusem.
W oczach Olgierda pojawiło się zrozumienie. Pogrążony w marzeniach o imperium nie
zauważył tego, co działo się wokół niego. Teraz nagle przypomniał sobie wydarzenia i fakty,
które przedtem wydawały mu się pozbawione znaczenia, a wraz z tym przyszło
przeświadczenie, iż Conan nie chełpił się bezpodstawnie. Stojący przed Olgierdem olbrzym w
czarnej kolczudze był prawdziwym wodzem Zuagirów.
Nie będą, jeśli zginiesz! mruknął Olgierd i jego dłoń śmignęła do rękojeści sztyletu.
Jednak Conan z tygrysią szybkością wyciągnął rękę nad stołem i zacisnął palce na
przedramieniu kozaka. Rozległ się trzask łamanych kości i na moment obaj zastygli,
nieruchomi jak posągi. Pot spływał po twarzy Olgierda i ściekał mu na pierś. Conan zaśmiał
się, nie puszczając złamanej ręki wodza.
Czy jesteś godzien żyć, Olgierdzie?
Uśmiech nie zszedł mu z twarzy, gdy napiął węzlaste mięśnie przedramienia i wbił palce w
dygoczące ciało kozaka. Dał się słyszeć chrzęst trących o siebie kości i twarz Olgierda
przybrała barwę popiołu; krew sączyła mu się z przygryzionych warg, ale nawet nie pisnął.
Conan puścił go ze śmiechem i Zaporoskanin zatoczył się, łapiąc zdrową ręką za krawędz
stołu, aby utrzymać równowagę.
Daruję ci życie, Olgierdzie, tak jak ty mi je darowałeś rzekł spokojnie Conan
chociaż zdjąłeś mnie z krzyża, aby osiągnąć własne cele. Poddałeś mnie wtedy ciężkiej
próbie, jakiej sam byś nie sprostał; nikt by jej nie sprostał prócz barbarzyńcy z Zachodu. Wez
swego konia i jedz. Jest uwiązany za namiotem; woda i żywność jest w jukach. Nikt nie
zobaczy, jak odjeżdżasz, lecz musisz to zrobić natychmiast. Na pustyni nie ma miejsca dla
obalonego wodza. Jeżeli wojownicy zobaczą cię okaleczonego i wygnanego, nie wypuszczą
cię żywego z obozu.
Olgierd nie odpowiedział. Powoli odwrócił się i w milczeniu przeszedł przez namiot, po
czym odchyliwszy zasłonę wyszedł. Nic nie mówiąc, dosiadł wielkiego białego ogiera, który
stał uwiązany w cieniu wielkiej palmy. Bez słowa, ze złamaną ręką owiniętą w fałdy chałatu,
popędził wierzchowca i odjechał na wschód, na pustynię, znikając z życia Zuagirów.
Siedzący w namiocie Conan opróżnił dzban z winem i oblizał wargi. Cisnąwszy puste
naczynie w kąt, okręcił pas i wyszedł na zewnątrz, przystając na moment, aby ogarnąć
spojrzeniem długie szeregi namiotów z wielbłądzich skór i odziane na biało postacie kręcące
się wokół nich, dyskutujące, śpiewające, naprawiające uprząż lub ostrzące szable.
Zawołał donośnym głosem, który dotarł do najdalszych krańców obozowiska:
Hej, psy, nadstawcie uszu i słuchajcie! Zbierzcie się tutaj. Mam wam coś do
powiedzenia.
5
GAOS Z KRYSZTAAU
W komnacie mieszczącej się w wieży stojącej w pobliżu murów, grupka mężczyzn
słuchała słów mówcy. Młodzi, lecz żylaści i zahartowani, wyglądali na ludzi
doprowadzonych do ostateczności w wyniku doznanych krzywd. Byli odziani w kolczugi i
skórzane kubraki, każdy miał u boku miecz.
Wiedziałem, że Conan mówił prawdę, kiedy powiedział, iż to nie Taramis! krzyknął
mówiący. Od miesięcy kręciłem się wokół pałacu, udając głuchoniemego żebraka. W
[ Pobierz całość w formacie PDF ]