[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i gdzie dobre pięć minut przesiedziałem w fotelu, a potem znowu skokiem, bo wicher jakby
się wzmagał, dopadłem narożnej restauracji Filet Mignon , tu już do wnętrza nie wchodzi-
łem, lecz postałem za drzwiami mobilizując siły, wciągając czapkę na uszy, przeprawa bo-
wiem przez Columbus Circle z tyloma wylotami szerokich, zupełnie pustych alei, otwartych
na wszystkie strony, była każdy to przyzna wyczynem, w tym wszystkim moje zdziwie-
nie, że automatyczne światła (stanąć przechodzić) funkcjonują normalnie, jakby nic się nie
stało, jakby dla samej sztuki funkcjonowania, i tak samo neony żarzyły się jakby jaskrawiej
na Broadwayu bez samochodów, bez ludzi, same sobie, praktycznie więc tylko dla mnie, bo
były jakże ważnymi etapami mojej wyprawy, muszę powtórzyć, że teraz, nad ulicą przykrytą
zwałami śniegu, dawały światło o wiele silniejsze niż zazwyczaj, na przykład Martin Burns ,
sklep ze swetrami (wnęka, gdzie się schowałem), dalej: Groadway Columbus , 1800 Office
Supplies , te bez znaczenia, ale jakież znaczenie miał dla mnie wabiący intensywną czerwie-
nią Drug Liquor , bo tam się czegoś napiłem mocniejszego. Odtajałem i znowu w perspek-
tywie bezosobowy United Church of Christ Chapel (nic mi do niego), Cars Wanted (jesz-
cze gorzej), brnąłem dalej i dalej, kryjąc się, czając, przystając, numery ulic malały i kiedy
zza wygięcia Broadwayu wyłoniła się wieża Allied Chemical , gdzieś w tamtych okolicach
skręciłem, zziajany, zgrzany, przewiany na wskroś, wykończony, w odpowiednią przecznicę
(a była to Ulica Czterdziesta Siódma West, na lewo) i tylko mi z daleka mignęła ta wielka
butelka ginu, przechylona, z szeroką świetlistą strugą, która się z niej, też pewno tylko dla
mnie, wylewała.
W Brooks Atkinson Theatre Back Stage , gdy przyszedłem, światła już były wygaszone,
frontowe drzwi zamknięte, spektakl musiał się skończyć i pomyślałem cała wyprawa na
nic, ale się skierowałem do wejścia służbowego (No admittance except on official business),
ostatni aktorzy wychodzili do domu nastawiając kołnierze, ale po nitce do kłębka jakoś się
dopytałem, że pan Rainbow, reżyser, jest jeszcze w teatrze, że rozmawia z panem Henrym
Giffordem, czekałem dość długo na korytarzu chodząc pod drzwiami gabinetu.
Gdy wyszli, żywo wciąż dyskutując, podszedłem do Rainbowa, mówiąc, że mam poważną
sprawę, nie poznał mnie zupełnie, najpierw niezmiernie był zdziwiony, potem przez chwilę
miał taki wyraz twarzy, jakby całkiem nic nie rozumiał, bo mówię zle po angielsku w ogóle, a
szczególnie już wtedy, gdy jestem zdenerwowany, lecz nagle mnie zidentyfikował, bo bły-
snęło mu oko, gwałtownie poczerwieniał i do mnie, rozwścieczony: przecież Lynda zmusiła
go do przyjścia szantażem (myślał z początku może, że chcę robić mu scenę z powodu jego
wizyty u nas w domu), telefonuje, rozmawia histerycznie, mówi, że bierze dziesięć pigułek
nasennych, mówi, że sama zupełnie w domu, musiałem jechać zaraz, zarywam próbę i cały
czas się boję, żeby się co złego nie stało z tą histeryczką, zupełnie zwariowaną, niech pan
mnie dobrze zrozumie, nigdy nic oczywiście nie było pomiędzy nami, biorę ze sobą żonę,
potem brniemy pieszo po śniegu, w tej zawierusze, to jakieś urojenia dziewczynki dwunasto-
letniej, niech mi pan nie przeszkadza, tak, nie przeczę, jest bardzo zdolną aktorką, więcej na-
32
wet... ale tutaj przerwałem, nie, pan mnie nie rozumie, jestem z misją od Lyndy (i tak da-
lej), niech pan mnie do końca wysłucha, tak, rozumiem, że jest to dziecinada, ale bliska trage-
dii, niech pan choć gest jaki zrobi; on na to: nic nie zrobię, mam tego dosyć, skoro już jest
pan jej mężem, nic nie wiedziałem, że znowu wyszła za mąż, to musi jej pan stale pilnować ;
tu mi poradził, abym jej nie pozwolił mieszkać zbyt długo w hotelach, mógłbym się czegoś,
gdybym chciał, dowiedzieć na ten temat, chociażby od autora tej niewydarzonej sztuki, na
którejśmy się nacięli, Mike'a Cohana. Zniżył głos, klepnął mnie po ramieniu: To mówię jako
przyjaciel , a już odchodząc dodał głosem oficjalnym, znowu zwarzonym: I niech pan jej
powie, że żony i dzieci nie będę dla niej rzucać, niech to sobie wybije ze swojej zielonej gło-
wy!
Na ulicy poszedłem w prawo, w lewo, z powrotem było lepiej, bo wiatr teraz wiał w plecy,
wstępowałem po drodze do tylu barów, że, czytelnik wybaczy, nazw nie zapamiętałem, po-
suwałem się wolno do góry Siódmą Aleją z bardzo jak wspomniałem długimi przystan-
kami, chociaż po barach pustki, zaledwie tu i ówdzie siedziały po dwie, trzy osoby, i do tego
Murzyni, nie było z kim dwóch słów zamienić. Koło Columbus Circle spojrzałem odruchowo
na ulubiony chronometr: IT IS NOW 4:31, było więc prawie rano, kiedy się dobierałem do
kutych, ozdobnych wierzei Hôtel des Artistes , otworzyÅ‚ mi windziarz Polak, ciÄ…gle miaÅ‚
jeszcze dyżur, zapytał: Duje, panie? A duje odpowiedziałem duje, chyba się powiesił
sam diabeł . Dobrze, panie, na pewno się powiesił , po czym wziął mnie pod rękę, łagodnie
wprowadził do winy i zawiózł do mieszkania.
33
10
Lynda spała, rozkładać mego łóżeczka nie miałem chęci i siły, zdrzemnąłem się ubrany,
tak jak stałem, na niedużej kanapce, złożony niemal we dwoje. Lynda zbudziła się dopiero po
południu, powiedziała spokojnie, że się ze mną rozwodzi, zaraz wstaje i idzie do adwokata,
ale się z łóżka jednakże nie ruszyła, zmięta i rozczochrana, wołała mnie jedynie wtedy, gdy
chciała, żebym jej przyniósł herbatę czy jedzenie. Co do mnie, chodziłem w tym czasie nie
ogolony i co widziałem w lustrach byłem zupełnie szary z przygnębienia.
Pod sam wieczór zwlokła się wreszcie z łoża i zapaliwszy świece wprowadziła do do-
mu nastrój podniosły, uroczysty (by to odpowiadało ważnej decyzji życiowej, jaką podjęła),
ale je po chwili zgasiÅ‚a, kazaÅ‚a mi siÄ™ ogolić i zjechaliÅ›my windÄ… do Café des Artistes na
drinka, piliśmy tam z goryczy milcząco ponad miarę i wróciliśmy do siebie dopiero w
środku nocy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]