[ Pobierz całość w formacie PDF ]
może sobie iść do diabła.
Nie zostawiaj Decimy z Careyami - powiedział Rohan, rozkleiwszy się po spożyciu
nadmiernej ilości alkoholu. - Nie zostawiaj jej z nimi samej...
Nie ufam Careyom - rzekła Decima. - Są przeciw mnie - wszyscy są przeciwko mnie.
%7łeby tylko i z ciebie, Rachel, nie zrobili mojego wroga...
Dlaczego opowiadała bzdury, że niby Charles chce ją zabić, by móc odziedziczyć
Ruthven... Nonsens. Charles muchy by nie skrzywdził, choć bez wątpienia miał ochotę
zamordować Decimę, gdy upokorzyła go w obecności znajomych...
Musiała wytrąbić straszne ilości alkoholu. Rachel doskonale wiedziała, że Decima potrafiła
wypić sporo whisky z takim skutkiem, jakby była to szklanka zimnej wody. Rohan również nie
wylewał za kołnierz. Trudno zresztą się dziwić, skoro prowadził kawalerskie życie w Londynie.
Dlaczego spili się do nieprzytomności, zastanawiała się Rachel. Co mogło być tego
powodem?
Za wszelką cenę pragnęła zasnąć i zapomnieć o wszystkim, lecz ponure myśli kłębiły się w
jej głowie, toteż po chwili wstała i wyszła na korytarz. Spod drzwi Decimy padała smuga światła, a
gdy Rachel się zbliżyła, usłyszała męski głos i niewyrazną odpowiedz kobiety. Delikatnie
zapukała. W pokoju natychmiast zapadła cisza.
- Kto tam? - zapytała Decima sennym głosem.
- Rachel. Chciałam zapytać, czy nic ci nie jest.
- Nie, dziękuję. Daniel przed chwilą przyprowadził mnie na górę. Nie martw się o mnie.
Rachel chciała zapytać, kto u niej jest, ale była absolutnie pewna, że to Daniel, toteż
zawiodła ją odwaga.
- A więc zobaczymy się jutro - rzekła odchodząc. - Dobranoc, Decimo.
- Branoc. - Głos Decimy był daleki, jakby już zapadała w sen.
Rachel zaczekała, by się przekonać, czy znowu posłyszy szmery, ale panowała absolutna
cisza. Wreszcie, nie chcąc ryzykować, że ktoś nakryje ją, jak podsłuchuje pod drzwiami, podeszła
do podestu i wyjrzała na dół, do holu. Resztki kolacji leżały na długim, bankietowym stole, a choć
zgaszono świece, nadal płonęły lampy na komodzie i bocznych stolikach. Na obu paleniskach
ogromnych kominków żarzyły się już tylko popioły, a Rachel zauważyła, że bernard opuścił swoje
ulubione miejsce i drzemał teraz rozciągnięty przed drzwiami saloniku na końcu holu.
Rachel podeszła do drzwi biblioteki i cicho zapukała.
- Charlesie?
Nie było odpowiedzi.
Spróbowała ponownie.
- Charlesie, to ja, Rachel. Mogę wejść?
Nadal nie usłyszała odpowiedzi, lecz dostrzegła smugę światła dochodzącego z pokoju.
Może zasnął. Ostrożnie nacisnęła klamkę, uchyliła drzwi i weszła do środka.
Na progu stanęła jak wryta. Poczuła, że traci władzę w członkach, że nawet nie może
zaczerpnąć oddechu, a ze ściśniętego gardła nie potrafiła wydobyć głosu. Charles siedział
bezwładnie na krześle, w piersi zaś miał zatopiony sztylet z kości słoniowej, będący własnością
Rebecci. Jeszcze nim Rachel zbliżyła się, wiedziała, że mężczyzna nie żyje.
Nie mogła się zdobyć na to, by go dotknąć. Leżał cichy i nieruchomy, z twarzą pochyloną
w dół, ręce zwisały mu z poręczy stojącego przy biurku krzesła. Patrzyła nań z przerażeniem
zastanawiając się, co powinna zrobić. W świetle lampy połyskiwała bielą kość słoniowa, w którą
oprawna była rękojeść sztyletu. Rzezbiona pochwa leżała tuż obok, na ławeczce, gdzie cisnął ją
morderca.
Morderca. Charles został zamordowany.
W palenisku jarzył się ogień, lecz płomienie błyskały słabym, zamierającym światłem. W
kominku dopalały się papiery, widniały resztki przypalonej, ciemnej skóry. Gdy sekundę pózniej
Rachel przyklękła przy ruszcie, przekonała się, że w dogasającym ogniu ktoś próbował spalić
pamiętnik Rebecci.
Trzasnęły gdzieś drzwi. W holu rozległy się odgłosy kroków, coraz głośniejszych w miarę
jak zbliżały się do biblioteki. Instynktownie poderwała się na nogi, a obawy i przeczucia, których
nie starała się nawet pojąć, kazały jej błyskawicznie skryć się za długimi, czerwonymi zasłonami,
zwisającymi od sufitu do podłogi.
Zdążyła w samą porę.
Usłyszała, że otwierają się drzwi, choć nie odważyła się zerknąć, kto wszedł do środka.
Potem nie złowiła już uchem żadnego dzwięku, aż wreszcie doszedł ją trzask zamykanych drzwi.
Cisza, która potem zapadła, zdawała się nie mieć końca. Rachel widziała tylko czerwony
welwet zasłon, lecz była tak pewna, że to Daniel wszedł do pokoju, jakby ujrzała go twarzą w
twarz. Wyobrażała sobie, jak stanął obok ciała, zauważył sztylet, zobaczył pochwę, a także -
podobnie jak Rachel - dostrzegł nadpalony dziennik.
Pomyślała, że zachowywał się bardzo cicho, nieomal jakby wiedział, co tu znajdzie... Choć,
naturalnie, było to niemożliwe.
Ale czy rzeczywiście?
Usłyszała przytłumiony hałas, a potem szelest papieru i domyśliła się, że
najprawdopodobniej wyciąga pamiętnik z paleniska. Zorientowała się, że dorzuca następne polano
i naciska miechy, by podsycić płomień, który miał skutecznie strawić wszystko, czego nie udało się
wyciągnąć.
Potem znowu zapadła cisza. Co on może teraz robić? Bojąc się odetchnąć, przez szparkę w
zasłonach zerknęła na pokój.
Chusteczką wycierał rękojeść sztyletu. Ujrzała, że wytarł również pochwę, nim odłożył ją w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]