[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oknem.
Potem zamknęła oczy i zasnęła.
R
L
T
Rozdział 11
Piernikowe serca
Rano w dniu Zwięta Dziękczynienia Margaret wtargnęła jak burza do pokoju Josey.
- Na naszym podwórku jest bałwan! - obwieściła tak dramatycznie, jakby zapowiadała atak sza-
rańczy.
Josey usiadła na łóżku, rozczochrana i zesztywniała po harcach na śniegu. Zerknęła na szafę,
sprawdzając, czy drzwi są zamknięte.
Margaret podeszła do okna.
- Patrz!
Josey wstała i stanęła obok matki. Całą okolicę pokrywała warstwa nieskalanej bieli... z wyjąt-
kiem ich podwórka. Było stratowane, zdeptane, a w wielkich, nierównych stertach śniegu stał rozmię-
kły bałwan, który wyglądał, jakby go zrobiono z bitej śmietany w aerozolu.
Na szyi miał niebieski szalik Adama.
Josey zacisnęła usta, żeby się nie uśmiechnąć.
Adam musiał dodać ten szalik, kiedy wróciła do domu.
- Wiesz coś na ten temat? - spytała podejrzliwie Margaret.
- Jeszcze nigdy nie zrobiłam bałwana, a ten wygląda profesjonalnie.
- Kto byłby zdolny zrobić nam coś takiego? Zadzwoń do ogrodnika - poleciła Margaret, odcho-
dząc. - Powiedz mu, żeby przyszedł i wyrównał nasz śnieg.
Josey nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Wyrównać śnieg?
Margaret zatrzymała się gwałtownie w drzwiach, bo gdzieś w głębi pokoju rozległ się jakiś
świergot. Josey, tknięta niepokojem, zerknęła ukradkiem w stronę swojej torebki.
- Co to? - spytała Margaret, rozglądając się po pokoju. Może spodziewała się nadciągającej sza-
rańczy. - Co to za dzwięk?
Josey poszła po torebkę.
- Eee, to... komórka.
- Dałaś komuś numer? Komu?
- Nazywa się Chloe Finley i jest moją przyjaciółką - oznajmiła Josey, wyjmując telefon. Wie-
działa, że Margaret dowiedziałaby się tego wcześniej czy pózniej, choć miała nadzieję, że raczej póz-
niej. Przynajmniej dopóki incydent z porzuceniem w salonie piękności nie zostanie zapomniany.
Margaret zacisnęła usta.
- Finley? To z nią się spotykasz? Kto ci o niej powiedział?
R
L
T
- O co ci chodzi? Powiedział? O czym?
- O niczym. - Margaret odwróciła się i wyszła, stukając laską.
Josey odebrała, odprowadzając matkę wzrokiem.
- Halo?
- Wesołego Zwięta Dziękczynienia! - zawołała Chloe radosna jak jeszcze nigdy, odkąd Chloe ją
poznała. - Josey nigdy w to nie uwierzysz. Kupuję dom! Kupię ten dom przy Letniej Drodze!
Josey potarła oczy.
- Co? NaprawdÄ™? Ale jak to?
- Wczoraj poznałam jego właścicieli. Nawet musiałam u nich przenocować z powodu śnieżycy.
Długo by opowiadać. No, więc postanowili obniżyć cenę. I zgodzili się sprzedać go mnie!
Josey opuściła rękę i parsknęła śmiechem.
- Chloe, to fantastyczne!
- Mam masę roboty. Aż się w głowie kręci.
- Jeśli będziesz mnie potrzebować, zadzwoń.
- Dzięki, ale dam sobie radę. Mam wielki kredyt i od dawna odkładałam oszczędności, a teraz
nie muszę już płacić za wynajem magazynu!
- Bardzo siÄ™ cieszÄ™, Chloe, bardzo siÄ™ cieszÄ™.
- Wkrótce do ciebie zadzwonię.
- Gratulacje - dodała Josey i Chloe się rozłączyła.
- I o co to chodziło?! - zawołała Della Lee.
Josey otworzyła drzwi szafy.
- Chloe kupuje dom.
Della Lee miała na sobie sweter i buty, w których Josey była wczoraj na dworze.
- Miło, że zaproponowałaś jej pomoc.
- Lubię ją - powiedziała Josey, zdejmując sukienkę z wieszaka. - Oddaj moje rzeczy.
- Trzymajcie siÄ™ razem, dobrze?
- Dlaczego? Co to ma znaczyć?
Della Lee wzruszyła ramionami.
- Nic.
Josey westchnęła i odeszła. Znowu z niczym.
Dwa dni pózniej w sobotę Chloe znowu zadzwoniła i zaprosiła Josey na oglądanie domu przy
Letniej Drodze. Josey zgodziła się przyjechać do niej po południu, byle wyrwać się z domu. Margaret
roztaczała atmosferę nieustannego, cichego rozdrażnienia, aż powietrze wokół niej brzęczało i strzela-
ło. A że Josey unikała Adama w piątek i sobotę, dni dłużyły się jej jeszcze bardziej.
R
L
T
W piątek była w swoim pokoju, czytając w łóżku, kiedy poczuła, że Adam się zbliża. Wstała i
podeszła do okna. Margaret tak się nakręciła, że ściągnęła ogrodnika w czwartek, odrywając go od
świątecznego obiadu tylko po to, by zburzył bałwana. Adam zatrzymał się przed domem i pokręcił
głową z uśmiechem, widząc puste podwórko. Potem ruszył podjazdem.
A ona, zamiast do niego wyjść, wróciła do łóżka.
- Co jest? - zaciekawiła się Della Lee z szafy.
Josey wsunęła pod głowę kolejną poduszkę i wzięła książkę, jeden z romansów od Chloe.
- Nic.
- Dlaczego podeszłaś do okna?
- Dla niczego.
- Listonosz przyszedł, co? Czemu do niego nie idziesz? Myślałam, że fajnie się bawiliście na
śniegu. Czyżbyś mi czegoś nie mówiła? Może ci coś zrobił? Skopię mu dupsko! - Z szafy wyleciał but.
Josey wstała i podniosła go, rozbawiona, że Della Lee tak się gorączkuje z jej powodu. Odniosła
but do szafy.
- Nic mi nie zrobił.
- To czemu nie chcesz się z nim spotkać? Josey odstawiła but na miejsce.
- Bo nie chce mi się sprawdzać, który Adam tu przyszedł - ten, co lubi wszystko tak, jak jest,
czy ten, co stanął pod moim oknem, żeby ulepić bałwana.
Della Lee uśmiechnęła się niespodziewanie. Miała ładny uśmiech z tymi lekko krzywymi
przednimi zębami.
- Zmieniasz układ sił. Zaciekawiłaś go na tyle, że tu przyszedł. Niezły ruch.
Josey wzniosła oczy ku niebu i wróciła do łóżka.
- Nic takiego nie zrobiłam.
- Może nie celowo, ale coś takiego zrobiłabym ja. Chyba zaczynam wywierać na ciebie wpływ.
Wchodzę ci do głowy.
Oczywiście w sobotę Josey była gotowa zrobić wszystko, byle tylko wyrwać się na chwilę z
domu. Gdy się wybrała do nowego domu Chloe, śnieżne pługi już oczyściły drogi i na ulicach było
mnóstwo samochodów. Turyści i ludzie robiący świąteczne zakupy zjeżdżali ze wszystkich stron do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]