[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dlaczego nie? - powiedziała, chociaż miała stosunkowo
najmniej powodów, by skarżyć się na swój los i mężczyzn
w ogólności. W Boże Narodzenie zaręczyła się z Johnem
Hendersonem.
- Ja nie latam. A ty? - zapytała Mariah.
.- Tak się złożyło, że ja też nie latam - odparła Bethany
i wszystkie zapiszczaÅ‚y z uciechy. A kiedy już zamilkÅ‚ zbio­
rowy chichot, dodaÅ‚a: - Ale nie przejmujcie siÄ™ tym, dziew­
czyny. Ostatecznie mieszkamy w mieście pełnym pilotów.
- Masz absolutnÄ… racjÄ™ - przyznaÅ‚a Mariah. - IdÄ™ o za­
kÅ‚ad, że taki na przykÅ‚ad Duke zrobi nam wszystko, przepra­
szam, zrobi dla nas wszystko. Więc która ma ochotę na ten
skok? Duke leci jutro z pocztÄ… i ja siÄ™ przysiadam, przepra­
szam, dosiadam do niego. Nie widzę podniesionych rąk. Więc
tylko ja i Beth. Dwie odważnialskie, przepraszam, odważne.
Było jasne, że i Mariah wino zaszumiało w głowie.
- A jak wrócimy? - zapytała Bethany.
- Nie wiem. Ale dla chcącego nie ma nic ciężkiego, to
znaczy trudnego.
Nie brzmiaÅ‚o to zbyt zachÄ™cajÄ…co, jednak decyzja o wyjez­
dzie została już właściwie podjęta.
- Nie kocha mnie ten draÅ„, wiecie, dziewczyny? - Musia­
ła to z siebie wyrzucić.
- Mitch?
- A któż by inny, jak nie ten gliniarz. To on mi utkwił
drzazgÄ… w sercu.
- Ale przecież troszczy siÄ™ o ciebie i lubi z tobÄ… przeby­
wać. - To powiedziała Angie.
Bethany dotknęła dłonią złotej monety, wiszącej na złotym
łańcuszku. Zawsze ten naszyjnik będzie dla niej symbolem
bolesnej straty.
- To stanowczo za mało, przynajmniej dla kobiety, która
kocha.
Mariah spojrzała na nią ze współczuciem.
- A może byśmy tak, dziewczęta, wypuściły się do Bena?
Przecież to żaden grzech zatańczyć przy sobocie z jakimś
miłym pilotem.
Nareszcie Mitch odnalazÅ‚ w sobie dość siÅ‚y woli, by ode­
rwać siÄ™ od telefonu. Bethany nie podnosiÅ‚a sÅ‚uchawki i na­
wet gdyby tak kręcił tarczą do rana, nie mógłby jej do tego
zmusić.
ZadzwoniÅ‚ wiÄ™c do swoich najbliższych sÄ…siadów z proÅ›­
bą, by ich najstarsza córka przyszła zaopiekować się Chrissie,
a kiedy po dziesięciu minutach dziewczyna się zjawiła, ubrał
się i pobiegł do domu Bethany.
W żadnym z okien nie paliło się światło, na walenie do
drzwi też nikt nie odpowiedziaÅ‚. Bethany, gdyby byÅ‚a w Å›rod­
ku, dałaby przecież jakiś znak życia. Gdzie zatem poszła?
Nasuwała się jedna tylko odpowiedz. Restauracja Bena była
tą przystanią, dokąd weseli i smutni, kobiety i mężczyzni,
kierowali swe kroki w sobotnie wieczory.
Już z daleka dobiegł go odgłos skocznej muzyki country,
a kiedy otworzył drzwi lokalu, straszliwy hałas ogłuszył go
na moment. W Å›rodku panowaÅ‚ niemożliwy Å›cisk. RozeÅ›mia­
ne, rozognione twarze, kłębowisko drgających w rytm muzy-
ki ciał, mokre od potu męskie koszule i kobiece bluzki - oto
obraz, jaki przedstawił się jego oczom.
Bethany trzymał w ramionach Duke Porter, natomiast Ma-
riah Douglas wywijała z Keithem Campbellem, przyjacielem
i podwładnym Billa Landgrina.
Christian O'Halloran siedział w kącie z ponurą miną nad
jakimÅ› wypitym do poÅ‚owy drinkiem. WodziÅ‚ za Mariah ocza­
mi bezpańskiego psa i widać było, że chętnie zabawiłby się
w odbijanego. Ale pewnie nie miał na to najmniejszych szans
u Mariah, co zrozumiał Keith i hulał ze swoją partnerką
w najlepsze.
Mitch, zasępiony, stanął pod ścianą. Musiał porozmawiać
z Bethany, lecz to oznaczaÅ‚o czekanie, w najlepszym wypad­
ku do końca tego tańca. Niebawem zaczął się pocić. Zrzucił
więc płaszcz podbity futrem i otarł czoło chusteczką.
Uchwycił kątem oka spojrzenie Billa Landgrina. Inżynier,
jak go tutaj powszechnie nazywano, nie patrzył życzliwie.
Przeciwnie, wszystko wskazywało na to, że nie zapomniał
tamtej rozmowy, podczas której on, Mitch, kazaÅ‚ mu siÄ™ trzy­
mać z daleka od Bethany, choć zrobiÅ‚ to w oglÄ™dnych sÅ‚o­
wach. Pewnie piekła go teraz urażona duma i szukał okazji
do rewanżu.
Mitch nie palił się do konfrontacji, ale też nie miał zamiaru
rejterować. Zdecydowany byÅ‚ stawić czoÅ‚o wszystkim prze­
ciwnościom losu.
Wreszcie taniec się skończył. Obaj równocześnie ruszyli
w kierunku Duke'a i Bethany.
Bill okazał się szybszy.
- Beth, kochanie, czy zrobisz mi ten zaszczyt i zatańczysz
ze mnÄ…?
Lecz zanim Bethany zdążyła odpowiedzieć, wtrącił się Mitch.
- Bethany jest ze mną - oświadczył lodowatym głosem.
- Czyżby? - zapytała.
To dodało Billowi pewności siebie.
- Beth chyba jest dostatecznie dorosÅ‚Ä… osobÄ…, by móc sa­
mej dokonać wyboru.
I Bethany tego wyboru dokonaÅ‚a. PoÅ‚ożyÅ‚a dÅ‚oÅ„ na ramie­
niu Billa.
Mitch cofnął się i opadł na najbliższe wolne krzesło. Czuł
się wręcz upokorzony. Kobieta, która zaledwie przed dwiema
godzinami powiedziała mu, że go kocha, wybrała na oczach
całego miasta innego mężczyznę.
Blado uśmiechnął się do własnych myśli. Wyznając mu
miÅ‚ość, zarazem nazwaÅ‚a go gÅ‚upcem. Teraz w duchu przy­
znawał jej rację. Trafiła w dziesiątkę. Zaiste, był głupcem,
a uczyniÅ‚a go nim zarówno dawna miÅ‚ość do Lori, jak i obe­
cna do Bethany Ross. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl