[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jak miasto Smiga obok nich. Leniwi piechurzy musieli na czworakach
uciekaæ im z drogi.
O wiele szybciej, ni¿ siê spodziewaÅ‚a, przemknêli pod wysokim
Å‚ukiem Bramy Govialty i znalexli siê na bitej drodze wiod¹cej na za-
chód. Kyakhta z têtentem kopyt zrównaÅ‚ siê z ni¹. Chocia¿ zdaniem Jedi
pêdzili na zÅ‚amanie karku, mistrzyni stwierdziÅ‚a, ¿e jego wierzchowiec
nawet siê nie zadyszaÅ‚.
Pani Luminaro, wygodnie pani? Przewodnik musiaÅ‚ krzyczeæ,
¿eby go usÅ‚yszaÅ‚a.
To cudowne! krzyknêÅ‚a w odpowiedzi. Jak jazda na chmurze
z dramassjañskiego jedwabiu!
Poza murami miasta uderzyÅ‚y w nich prawie nieustannie wiej¹ce
tutaj wiatry, niezmordowanie okr¹¿aj¹ce planetê. Zimne powietrze ze
Swistem muskaÅ‚o twarz Luminary, gdy dÅ‚uga, w¹ska czaszka suubatara
przecinaÅ‚a je niczym dziób okrêtu.
Jedno spojrzenie w tyÅ‚ ukazaÅ‚o jej Barrissê wczepion¹ w siodÅ‚o jak
w deskê ratunkow¹ i twarz Anakina, wyra¿aj¹c¹ coS poSredniego miê-
dzy ponur¹ determinacj¹ a mÅ‚odzieñczym niepokojem. Obi-Wan Ke-
nobi siedziaÅ‚ dostojnie w haftowanym siodle, z ramionami skrzy¿owa-
nymi na piersi i przymkniêtymi oczami. Wodze przywi¹zaÅ‚ do uchwytu
przy Å‚êku. Ze zdumieniem stwierdziÅ‚a, ¿e równie dobrze mógÅ‚by sie-
dzieæ w fotelu pierwszej klasy na liniowcu gwiezdnym. ZnaÅ‚a wielu Jedi,
ale ¿aden nie byÅ‚ tak opanowany w obliczu nieznanego.
Kyakhta zawoÅ‚aÅ‚a do jexdxca, który galopowaÅ‚ teraz równo z ni¹.
Dobrze, ¿e tak szybko opuszczamy miasto, ale czy nie boisz siê, ¿e
przemêczymy zwierzêta? Czy takie tempo nie znu¿y ich zbyt szybko?
Przemêczyæ? Znu¿yæ? SpojrzaÅ‚ na ni¹ pytaj¹co ze swojego sio-
dÅ‚a. Nagle go olSniÅ‚o Ou, pani nie rozumie. Ale to oczywiste, ¿adne
z was nigdy wczeSniej nie widziaÅ‚o suubatara, nie mówi¹c ju¿ o dosia-
daniu go. Wysun¹Å‚ chude nogi ze strzemion, stan¹Å‚ na grzbiecie pê-
dz¹cego zwierzêcia i obejrzaÅ‚ siê za siebie, zachowuj¹c równowagê dziê-
ki wysokiemu viannowi. Nikt nas nie Sciga, ale jestem pewien jedne-
go: bossban Soergg nie Spi.
UsiadÅ‚ z powrotem w siodle i uSmiechn¹Å‚ siê do niej.
Na pewno pani wygodnie?
84
Czujê siê, jakbym siê w tym urodziÅ‚a. MówiÅ‚am ju¿, ¿e mi siê
podoba.
OdpowiedziaÅ‚ jej ansioniañskim odpowiednikiem skinienia gÅ‚ow¹.
A wiêc nie ma co marudziæ. PodniósÅ‚ gÅ‚os, raz jeszcze prze-
chyliÅ‚ siê do przodu i zawoÅ‚aÅ‚: Elup!
JednoczeSnie mocno uderzyÅ‚ piêtami w obie przednie Å‚opatki zwie-
rzêcia.
Na Moc! wrzasn¹Å‚ Anakin, chwytaj¹c siê na oSlep czego po-
padnie. Barrissa zaczêÅ‚a nerwowo chichotaæ, gdy pêd zdarÅ‚ jej z gÅ‚owy
kaptur, a pÅ‚aszcz powiewaÅ‚ za ni¹ jak pÅ‚omieñ. Obi-Wan raczyÅ‚ siê obu-
dziæ.
WydawaÅ‚o siê, ¿e do tej pory suubatary jechaÅ‚y stêpa. Na rozkaz
Kyakhty rzuciÅ‚y siê w szeSciono¿ny galop, a ich dÅ‚ugopalczaste stopy
zdawaÅ‚y siê nie dotykaæ ziemi. Kiedy jednak ju¿ jej dotknêÅ‚y, wbijaÅ‚y
siê z ogromn¹ siÅ‚¹ w ubity kurz i odrzucaÅ‚y go w tyÅ‚. TrzydzieSci szeSæ
takich palców napêdzaÅ‚o ka¿dego Smigaj¹cego nad drog¹ suubatara do
takiej szybkoSci, ¿e nawet zachwyconej, upojonej pêdem Luminarze
brakowało tchu.
I nic dziwnego, bo w tej chwili pêdzili szybciej ni¿ wiatr.
Daleko za nimi barwna grupka starannie dobranych zbójów, drabów
i rzezimieszków zebraÅ‚a siê na szczycie tej samej bramy, przez któr¹
wyjechali Jedi i ich przewodnicy. Daleko na horyzoncie, nad niskim,
Å‚agodnym, okrytym traw¹ wzgórzem powoli rozpraszaÅ‚a siê ledwie wi-
doczna chmura kurzu. Dla Ogomoora równie dobrze mogÅ‚aby to byæ
chmura gazu truj¹cego.
To z pewnoSci¹ oni. ObejrzaÅ‚ siê na potê¿nego Varvvana, który
stał obok. Zbierz ludzi. Jedziemy za nimi.
Nigdy ich nie dogonimy. SłyszałeS, co mówili ludzie na rynku?
Pojechali na suubatarach. Czystej krwi. Za jego plecami inni człon-
kowie pospiesznie zebranej bandy zaczêli mamrotaæ miêdzy sob¹.
Wexmiemy powietrzn¹ ciê¿arówkê. ¯aden suubatar nie przeScig-
nie powietrznej ciê¿arówki.
PrzeScign¹æ nie, ale wymanewrowaæ& Varvvan skierowaÅ‚ na
Ogomoora gaÅ‚ki oczne na szypuÅ‚kach. PróbowaÅ‚eS kiedyS zapêdziæ
w k¹t Alwariego na dobrym suubatarze? Dobry sposób na szybk¹ Smieræ.
Batasi! krzykn¹Å‚ niecierpliwie Ogomoor. Jak sobie ¿yczysz.
Co oprócz ciê¿arówki powietrznej mogÅ‚oby ciê przekonaæ, ¿ebyS po-
sÅ‚uchaÅ‚ mojego rozkazu i ruszyÅ‚ za t¹ szóstk¹?
85
Varvvan zadumaÅ‚ siê, pocieraj¹c oko i obserwuj¹c ostatnie smu¿ki
chmury pyłu.
Ciê¿ka broñ oznajmiÅ‚ wreszcie.
Nie b¹dx durniem! ofukn¹Å‚ Ogomoor najemnika. Nawet boss-
ban Soergg nie mo¿e u¿yæ ciê¿kiej broni na Cuipernam! S¹ pewne gra-
nice, których nawet on& grrh!
Varvvan chwyciÅ‚ wij¹cego siê majordomusa za koÅ‚nierz, podniósÅ‚
z ziemi i przytrzymał w tej pozycji.
Nigdy& nie& nazywaj& mnie& durniem!
Ogomoor, Swiadom, ¿e go chyba trochê poniosÅ‚o, pospiesznie uspo-
kajał najemnika.
To tylko takie wyra¿enie& nic osobistego& a teraz proszê, po-
staw mnie na ziemi i& mo¿e mógÅ‚byS wci¹gn¹æ gaÅ‚ki oczne? Cieknie
z nich.
Varvvan sykn¹Å‚ i postawiÅ‚ go na ziemi. Ogomoor obci¹gn¹Å‚ pÅ‚aszcz
i têsknie spojrzaÅ‚ w kierunku wzgórza, za którym zniknêÅ‚a jego zwie-
rzyna.
A czym siê tu przejmowaæ? Przecie¿ ci, którzy ich prowadz¹, to
bezklanowi włóczêdzy! oznajmiÅ‚ Varvvan, przerzuciÅ‚ przez ramiê rusz-
nicê, jeszcze raz sykn¹Å‚ i odwróciÅ‚ siê tyÅ‚em. Jego rasa odznaczaÅ‚a siê
wyj¹tkow¹ dzielnoSci¹ i pomimo tego, co twierdziÅ‚ Ogomoor, durnia-
mi bynajmniej nie byli.
To ty tak twierdzisz. Ale ja i moi wspólnicy wierzymy tylko w to,
co widzimy. A widzimy czterech goSci i dwóch przewodników, którzy
wcale nie je¿d¿¹ jak bezklanowi włóczêdzy. Ogomoor ruszyÅ‚ w kie-
runku schodów wiod¹cych na ulicê. Je¿d¿¹ jak Alwari.
Zrozpaczony majordomus przeniósÅ‚ swoj¹ uwagê z bezu¿ytecz-
nych najemników na przestrzenie stepów, ci¹gn¹cych siê daleko poza
Cuipernam. Gdzie znajdzie morderców godnych jego rozkazów?
zawyÅ‚ w duchu. Czy istnieje ktoS chêtny podnieSæ broñ na tych nie-
wiarygodnych Jedi? Czy naprawdê skuteczna pomoc oka¿e siê nie-
osi¹galna?
A co najwa¿niejsze, gdzie znajdzie kogoS, kto powie Soerggowi
Huttowi, ¿e Jedi i ich padawanowie znów zwiali poza zasiêg jego po-
bo¿nych ¿yczeñ i wpÅ‚ywów?
Tymczasem, ku wielkiemu zdumieniu Ogomoora, Soergg wysłu-
chał jego raportu spokojnie.
Có¿, znowu za póxno. PunktualnoSæ to dewiza dobrego mordercy.
Nie byÅ‚em w stanie niczego zdziaÅ‚aæ, bossbanie. Ci, których wy-
naj¹Å‚em, odmówili Scigania uciekaj¹cych Jedi.
86
Tak, tak, ju¿ mi mówiÅ‚eS. Soergg lekcewa¿¹co machn¹Å‚ rêk¹.
Wiêc mówisz, ¿e jad¹ na suubatarach? Bior¹c to pod uwagê, wcale siê
nie dziwiê, ¿e twoi niezdarni najemnicy wykazali taki maÅ‚y entuzjazm.
PotarÅ‚ potê¿ny podbródek, a¿ caÅ‚e cielsko zadygotaÅ‚o jak siarkowe
odpady w szczególnie ohydnym osadniku. Najpierw spartaczone za-
bójstwo, potem spartaczone porwanie. Jedi bêd¹ siê teraz pilnowaæ.
I tak nie mo¿na ich wzi¹æ z zaskoczenia niepotrzebnie dorzuciÅ‚
Ogomoor.
Nie mo¿na, nie mo¿na& Ogromne skoSne oczy spogl¹daÅ‚y
poprzez asystenta gdzieS w dal. Z pewnoSci¹ my nie mo¿emy&
Nie rozumiem, mistrzu.
Soergg nie odpowiedziaÅ‚. Wci¹¿ wpatrywaÅ‚ siê w ten odlegÅ‚y punkt,
snuj¹c huttañskie rozwa¿ania.
87
O I A
%
Step, który pokrywaÅ‚ wiêkszoSæ kontynentu ansioniañskiego nie byÅ‚
[ Pobierz całość w formacie PDF ]