[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miał zaszczyt rozmawiać ze swoim zwierzchnikiem, nadmieniając przy okazji, iż towar, który
otrzymuje, nie zadowala go, nagle zwierzchnik (człowiek, który miał oczy w kolorze
przywiędłej brukselki) wycelował w jego pierś wskazujący palec (pan Zenek zobaczył w
myślach ten palec jako sztucer, a siebie jako dziką kaczkę, do której broń była skierowana) i
27
krzyknął:  A dlaczego pan, drogi panie, nie bierze urlopu? każdy ma, panie, nie tylko prawo,
ale panie, obowiązek skorzystać z urlopu i pan, panie... jak panu tam... musi z tego obowiązku
skorzystać! Za tydzień bierze pan urlop i basta!
Pan Zenek próbował się bronić, ze teraz w środku sezonu warzywnego w żadnym
wypadku nie może, że w ogóle nie ma załatwionych wczasów pracowniczych, że lepiej
odłożyć to do zimy itd. Zwierzchnik jednak nie chciał o niczym słyszeć, nawet podał nie do
zbicia argument, że właśnie teraz  w środku sezonu  z warzywami jest gorzej niż
kiedykolwiek, więc bez żadnej straty dla ludzkości pan Zenek może udać się, gdzie zechce.
Wcale to nie muszą być wczasy pracownicze, które już wszystkim się przejadły, może być
przecież wypoczynek pod namiotem, albo w jakiejś ustronnej leśniczówce, czy też w
wiejskim domku, zwłaszcza że obecnie prymityw jest jak najbardziej w modzie.
Nie było odwołania od urlopu. Pan Zenek zostawił więc sklep z warzywami na łasce losu
oraz panny Władzi i Jadzi, i pełen najgorszych przeczuć zaczął przygotowywać się do
wyjazdu. Nie miał pojęcia, co zabrać ze sobą, bo jeżeli będzie chłodno, to płaszcz, swetry i
kalosze, no i parasol na wypadek deszczu. A jeżeli nadejdą upały?... Nie ma mowy, żeby się
obejść bez płóciennych spodni i kolorowych, cienkich koszul.
Pan Zenek siedział w swoim domu między dwiema stertami rzeczy: tych na upał i tych na
chłody. Absolutnie nie mógł się zdecydować i wtedy przyszła mu desperacka myśl, aby udać
się do pani Zuli, która była wróżką. Zapłaci sto złotych za seans wróżbiarski i rozwiąże
wszystkie problemy.
Znał osobiście panią Zulę, ponieważ kupowała u niego większe ilości sałaty dla kilku
żółwi, które trzymała w domu zamiast kotów. Pani Zula była wróżką postępową i uznała koty
za przeżytek. Natomiast żółwie robiły na klientach dobre wrażenie, bo żółwie żyją bardzo
długo, w związku z czym muszą mieć w sobie całą mądrość świata (takie było zdanie pani
Zuli).
Skoro tylko pan Zenek wkroczył w półmrok mieszkania pani Zuli, ta zatrzymała go dłonią
i słowami:
 Niech pan nic nie mówi! Wszystko wiem! Przed chwilą rozmawiałam z moimi żółwiami.
Widzieliśmy krzyż na pana umęczonych barkach. Zielony krzyż! Proszę to sobie zapamiętać.
Nie jestem w stanie wyjaśnić panu tego symbolu; burza się zbliża, więc czuję zawroty głowy.
Może wpadnie pan innym razem...
 Niestety, droga pani  odpowiedział pan Zenek  zdecydowałem się dzisiaj na wyjazd.
Chciałbym tylko prosić, jeżeli pani może się jeszcze na chwilę skupić... Proszę przypomnieć
sobie, jak byłem ubrany, kiedy dzwigałem ten krzyż? Czy miałem ciepłe ubranie, czy raczej
jakieÅ› lekkie odzienie?
 Hm  zamyśliła się pani Zula  widzę jak przez mgłę... Ma pan na sobie jesionkę, ale tę
podniszczoną, w której widywałam pana w ubiegłym roku i dziwne... białą czapeczkę
przeciwsłoneczną, a na niej pilśniowy kapelusz. Dwa swetry... nie, trzy! A spod tych swetrów
wyziera kilka kolorowych koszul. I chyba ma pan więcej niż jedną parę spodni... Bardzo
dziwne, bo na nogach ma pan sandały, a w rękach trzyma pan buty z cholewkami.
Niesłychane! Widzę pana z parasolem i z kołem ratunkowym na szyi! Ale najważniejszy ten
krzyż! Zielony! Niech pan pamięta! A teraz proszę wybaczyć, ale muszę pana pożegnać.
Wyczerpały mnie te wizje. Nic pan nie płaci! Mam nadzieję, że w dalszym ciągu będę
otrzymywała u pana po znajomości świeżą sałatę dla moich żółwi. Ludzkość ucierpiałaby
bardzo, gdyby zmarniały moje zwierzęta. Wspólnie odgadujemy losy świata. %7łyczę
przyjemnej podróży!
Pan Zenek wyszedł od pani Zuli z przekonaniem, iż musi zabrać ubranie na wszystkie
możliwe rodzaje pogody łącznie z gradobiciem. Co do wizji zielonego krzyża nie posiadał
jeszcze żadnego zdania, ale niebawem tajemnica miała się wyjaśnić i to nawet tego samego
dnia, kiedy wysiadł na stacji w Lipuszu. Nieraz przysłuchując się rozmowom klientów,
28
słyszał o tej miejscowości, że niezbyt daleko, a bardzo ładnie, lasy, jeziora wkoło i w
miasteczku bez uprzedniego zamówienia można wynająć kwaterę.  Będę sobie sam
przyrządzać śniadania i kolacje  pomyślał pan Zenek.  I to wyłącznie z jarzyn! Takie
letniskowe miasteczko powinno być dobrze zaopatrzone w jarzyny . Wysiadłszy z pociągu z
tymi radosnymi myślami, najpierw wciągnął kilka razy w płuca sporą dawkę wiejskiego
powietrza, potem potknął się kilka razy na kocich łbach w rynku i zapytawszy małą
dziewczynkę, gdzie znajduje się sklep z warzywami, udał się we wskazanym kierunku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl