[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mama wraca chyłkiem przez tylne drzwi, rozgląda się po lśniącym
czystością salonie, przejeżdża palcem po powierzchni kredensu i po
górnej półce regału, udaje, że upadł jej zegarek, co daje jej pretekst do
zajrzenia pod ciężką, skórzaną kanapę. W końcu stwierdza, że nie ma się
do czego przyczepić, kręci głową i idzie do kuchni parzyć sobie herbatę.
Nie rozumiem jej dezaprobaty - w domu dziadków od zawsze była
gosposia. Przeżyła dziadka, została pochowana z honorami na koszt
babci, a babcia odeszła zaraz po niej, jakby nie potrafiła bez jej pomocy
wytrzymać choćby roku na tym świecie.
- Poczta przyszła - mówi mama, jeszcze zmarznięta po powrocie z
kościoła, wyglądając przez kuchenne okno na ogródek przed domem. I
rzeczywiście, za płotem kroczy energicznie pan Henryk, listonosz,
ciągnąc za sobą po dróżce wypchaną torbę. Wybiegam do furtki pełna
strachu. Od tamtego listu od Angeliki nie czekam już z radością na
listonosza. Wcześniej kojarzył mi się tylko z paczkami pełnymi towarów
zamówionych w sklepach internetowych - na to mama też się krzywi,
 Wygodna jesteś - mówi - już nawet do sklepu
nie chce ci się jezdzić, auto stoi w garażu, pojechałybyśmy kiedyś do
galerii, Mareczek by się przespacerował, ludzi zobaczył, a ty tylko te
paczki i paczki".
- Dzień dobry, pani Beatko! - pan Henryk jak zwykle wita mnie,
uchylając czapkę. Powitanie pamiętane z Leśnego i jeden z powodów, dla
których tak dobrze czuję się tutaj, za Piasecznem, wśród leśnych dróżek i
domów ogrodzonych wysokimi płotami.
- Dzień dobry panu, ma pan dzisiaj coś dla mnie? - pytam z
wyuczonym uśmiechem, ale kiedy listonosz rozładowuje torbę na
kółkach, obawa ściska mnie gdzieś w środku; strach przed kolejną
zwyczajną, białą kopertą zaadresowaną równym, szkolnym pismem
kobiety, która od kilkunastu lat używa długopisu tylko do rozwiązywania
krzyżówek.
- ParÄ™ paczek i rachunki - odpowiada jednak listonosz, a ja rozluzniam
się. Odwdzięczam mu się ciepłym, serdecznym uśmiechem, odbierając
paczki z ubrankami i zabawkami dla Marka, bawełnę do szydełkowania
zamówioną w internetowej pasmanterii i kilka innych zakupów,
robionych już z myślą o Bożym Narodzeniu.
Wracam na górę i w pośpiechu chowam pudło z pamiątkami, żeby mój
mąż go nie znalazł. Mareczek już nie śpi, uśmiecha się do mnie z
łóżeczka, stoi w nim, jeszcze niepewnie trzymając się szczebelków. Moje
pózne dziecko, mały cud medycyny i determinacji, urodzony miesiąc za
wcześnie, walczący w inkubatorze o życie i zdrowie. Jedyny człowiek na
świecie, dla którego nie muszę się przebierać za doskonałą Beatę. Patrzę
na niego i wiem, że muszę zadzwonić do Karoliny, spytać ją, czy zrobiła
to, o co prosiła ją siostra Anety. Chcę mieć to wszystko już za sobą, nie
chcę, żeby Leśne wyciągało swoje brudne, ubłocone i śmierdzące
kanałkiem łapska po mnie i moją rodzinę.
1987: LA ISLA BONITA
Dziadkowie Beaty jak co roku wyjechali do Bułgarii, do Złotych
Piasków. Zostały we dwie z matką w olbrzymim domu wyłożonym
boazerią, pod czujną opieką pani Helenki, która przychodziła codziennie
rano, opróżniała z resztek alkoholu szklanki porozstawiane na ciężkich
dębowych meblach, otwierała okna i wpuszczała do ciemnego wnętrza
strugi powietrza i światła. Matka reagowała jękiem i zaciskaniem oczu.
Wreszcie z protestem zwlekała się z łóżka w sypialni na piętrze, żeby
doprowadzić się do porządku przed przyjściem pierwszych uczniów, dla
których pojęcie wakacji było czymś obcym, bo każdą chwilę poświęcali
na granie, na żmudne gamy i ćwiczenia.
Beata nie czekała jednak na pojawienie się jednego z tych bladych,
ospałych dzieciaków, które ożywiały się, dopiero siadając na obrotowym
stołku przy pianinie. Przełykała śniadanie w biegu, krytycznie
przeglądała się w lustrze w przedpokoju i wychodziła, żeby wrócić w
porze obiadu, której przestrzegano w tym domu z rytualną starannością.
Jadały we dwie z matką przy dużym stole w jadalni, siedząc na obitych
skórą krzesłach, kupionych przez dziadka gdzieś w sklepie z antykami,
podobno za bezcen. %7łuły w milczeniu, przerywanym uwagami o
pogodzie, nie mogąc się doczekać - Beata
chwili, kiedy znowu będzie mogła wyjść z domu, a jej matka
poobiedniego drinka, pierwszego z serii. Czasami matka wybierała się w
odwiedziny do znajomej czy sąsiadki, wówczas poprzestawała na jednym
drinku przed wyjściem, ale zazwyczaj spędzała popołudnia i wieczory w
domu, grając albo wpatrując się szklanym, nieobecnym wzrokiem w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl