[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mieszkańców. Istniała jedynie mała kapliczka, dobudowana do dawnej szkoły.
Trzeba pamiętać, że były to czasy postalinow-skie i trwała walka z religią. Rząd
nie zgadzał się na budowę nowych kościołów w  socjalistycznym mieście",
jakim miała być Nowa Huta.
29
Walka o kościół
Właśnie w Krakowie-Nowej Hucie nieustannie trwała zacięta walka o budowę
kościoła. Ta wielotysięczna dzielnica była zamieszkała w większości przez
przybywających z całej Polski pracowników wielkiego zakładu metalurgicznego.
Zgodnie z założeniem władz, Nowa Huta miała być wzorowo  socjalistyczną",
czyli pozbawioną jakichkolwiek związków z Kościołem. Nie można było jednak
zapomnieć, że ci ludzie, którzy przybyli tu w poszukiwaniu pracy, nie mieli
zamiaru wyrzec się swoich katolickich korzeni.
Zmagania zaczęły się od dużego osiedla w Bieńczycach. Początkowo, na skutek
pierwszych nacisków, władze komunistyczne wydały pozwolenie na budowę
kościoła i wydzielono teren. Tam też ludzie od razu postawili krzyż. To
pozwolenie jednak, dane jeszcze za czasów księdza arcybiskupa Baziaka,
cofnięto i władze zarządziły likwidację krzyża. Wierni zdecydowanie się temu
przeciwstawili. Wywiązała się wręcz walka z milicją - były ofiary, ranni.
Prezydent miasta prosił, żeby  uspokoić ludzi". To był jeden z pierwszych aktów
długiej walki o wolność i godność te] części narodu, którą losy rzuciły do nowej
części Krakowa.
Ostatecznie ta walka została wygrana, choć za cenę długotrwałej  wojny
nerwów". Prowadziłem rozmowy z władzami, głównie z kierownikiem
Wojewódzkiego Urzędu do Spraw Wyznań. Był to człowiek, który wprawdzie w
rozmowie zachowywał się grzecznie, ale był twardy i nieustępliwy przy
podejmowaniu decyzji, które zdradzały ducha złośliwości i uprzedzeń.
Dzieło budowy kościoła podjął i doprowadził pomyślnie do końca ks. proboszcz
Józef Gorzelany. Mądrym pociągnięciem duszpasterskim była zachęta, jaką
skierował do parafian, by każdy z nich przyniósł kamień, który będzie
wykorzystany przy budowie fundamentów i murów. W ten sposób każdy czuł się
osobiście zaangażowany we wznoszenie murów nowej świątyni.
Podobną sytuację przeżywaliśmy w ośrodku duszpasterskim w Mistrzejowicach.
Głównym bohaterem tamtejszych wydarzeń był heroiczny ksiądz Józef Kurzeja,
który przyszedł do mnie i sam zaproponował, że pójdzie sprawować swoją
posługę na tym osiedlu. Była tam bowiem mała budka, w której chciał zacząć
kate-chizować, w nadziei, że powoli będzie mógł stworzyć nową parafię. Tak też
się stało, ale zmagania o kościół w Mistrzejowicach ks. Józef przypłacił życiem.
Szykanowany przez władze komunistyczne dostał zawału serca i zmarł w wieku
trzydziestu dziewięciu lat.
W walce o kościół w Mistrzejowicach pomagał mu ks. Mikołaj Kuczkowski.
Pochodził z Wadowic, podobnie jak ja. Pamiętam go z tego czasu, kiedy był
jeszcze prawnikiem i miał narzeczoną, piękną dziewczynę, Nastkę, prezeskę
Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Gdy zmarła, postanowił zostać
księdzem. W 1939 roku wstąpił do seminarium i rozpoczął studia filozoficzne i
teologiczne. Zakończył je w 1945 roku. Byłem z nim bardzo zżyty i on mnie
30
także lubił. Chciał  jak zwykło się mówić -  wyprowadzić mnie na ludzi". Po
święceniach biskupich osobiście zadbał, abym przeprowadził się do domu
biskupów krakowskich przy ul. Franciszkańskiej 3. Wielokrotnie mogłem
przekonać się, jaki był dobry dla ks. Józefa Kurzei, pierwszego proboszcza w
Mistrzejowicach. Jeśli chodzi o samego ks. Józefa, to mogę powiedzieć, że był
człowiekiem prostym i dobrym (jedna z jego sióstr jest sercanką). Jak
wspomniałem, ks. Kuczkowski bardzo mu pomagał w jego działaniach, a kiedy
ks. Józef zmarł, zrezygnował ze stanowiska kanclerza Kurii i przejął po nim
parafię w Mistrzejowicach. Tam też obaj zostali pochowani w krypcie pod
kościołem, który zbudowali.
Można by dużo o nich opowiadać. Pozostali dla mnie wymownym przykładem
braterstwa kapłańskiego, które z uznaniem obserwowałem i któremu
towarzyszyłem jako biskup: ,}Nierny przyjaciel potężną obroną, kto go znalazł,
skarb znalazł" (Syr 6, 14). Prawdziwa przyjazń, która rodzi się w Chrystusie:
 Nazwałem was przyjaciółmi..." (J 15, 15).
Sprawę wznoszenia kościołów w PRL bardzo posunął naprzód biskup Ignacy
Tokarczuk w pobliskiej diecezji przemyskiej. Budował je nielegalnie, za cenę
wielu ofiar i szykan ze strony lokalnych władz komunistycznych. Miał jednak o
tyle korzystniejszą sytuację, że wspólnoty w jego diecezji były przeważnie na
wsi; mieszkańcy wsi, oprócz tego, że bardziej wrażliwi na sprawy religii, nie byli
poddani takiej kontroli milicji, jak mieszkańcy miast.
Z wielką wdzięcznością i szacunkiem myślę o proboszczach, którzy budowali w
tamtych czasach kościoły. Tą wdzięcznością obejmuję wszystkich budowniczych
kościołów, gdziekolwiek są na świecie. Zawsze starałem się ich wspomagać. W
Nowej Hucie znakiem takiego wsparcia stały się pasterki odprawiane pod gołym
niebem, bez względu na mróz. Najpierw celebrowałem je w Bieńczycach, potem
również w Mistrzejowicach i na Wzgórzach Krzesławickich. Stanowiło to
dodatkowy argument w pertraktacjach z władzami, bo można było się
odwoływać do prawa wiernych do ludzkich warunków w publicznym
manifestowaniu ich wiary.
Mówię o tym wszystkim, bo nasze ówczesne doświadczenia pokazują, jak różne
mogą się okazać zadania pasterskie biskupa. Jest w tych dziejach także echo
pasterskich przeżyć związanych z dzieleniem losów powierzonej mu owczarni.
Mogłem osobiście przekonać się, jak bardzo prawdziwe jest to, co zostało
powiedziane w Ewangelii o owcach, które idą za dobrym pasterzem: za obcym
nie pójdą, bo znają głos swego pasterza. Ma on także inne owce, które nie są z
jego owczarni. I te musi przyprowadzić (por. J 10,4-5.16).
31
Część III [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl