[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się pośpieszyć...

A... czy... czy jak postanowiliście założyć ten klub, to od razu pomyśleliście o
nas? O mnie i o Simonie? Czy dopiero wtedy... gdy śledziliśmy Marcelego?

%7łartujesz?  zaśmiał się Leon, dając jej prztyczka w nos.  Myślisz, że
moglibyśmy pominąć dwoje najlepszych tropicieli Tajemnicy Miesiąca w kamienicy?
Podniesiona na duchu Nikola uśmiechnęła się i wyciągnęła komórkę z zapisanymi
notatkami.  W takim razie... mogę cię o coś prosić?
-O co?

Pójdziesz ze mną na ulicę Pierre Chapon?

Oczywiście, a co tam jest?

Drukarnia Huberta. Marceli tam pracował, zanim go zwolnili. Chyba dobrze by
było ją sprawdzić.
Leon spojrzał na migające diody swoich komputerów, pomyślał chwilę i wstał.
Znalazł kurtkę wśród tysiąca rozrzuconych po całym pokoju ciuchów i powiedział:
 Ya, deyel.

Co to znaczy?

Tak się mówi w moim miasteczku.  Idziemy, pro-
Rozdział y
-
szę pani". Albo, jeśli wolisz:  Idziemy, księżniczko".
Nikola oczywiście wolała to drugie.
Drukarnia była położona poniżej parteru  okna tylko trochę wystawały ponad
poziom ulicy. Była jasno oświetlona i już z daleka słychać było zgrzytliwy odgłos pracujących w
środku maszyn. W zawieszonym nad wejściem szyldzie z napisem
 Hubert" brakowało dwóch pierwszych liter.

Jeśli już nawet drukarnia gubi litery, to nie wróży nic dobrego!  zaśmiał się
Leon.
Weszli.
Wewnątrz znajdowały się dwa wielkie pomieszczenia. W pierwszym zalegało
mnóstwo szpargałów i pakunków: wycinki z plakatów, próbne wydruki, stosy tektury, paczki z
papierem różnej wielkości. W drugim stały pracujące maszyny, czarne i
masywne, wypluwajÄ…ce jednÄ… po drugiej wielkie kolorowe kartki. W powietrzu
unosił się charakterystyczny zapach farby drukarskiej i panował dość spory hałas.
Pracował tam tylko jeden człowiek, tak zajęty, że spostrzegł Nikolę i Leona dopiero po jakichś
pięciu minutach. Zauważywszy ich wreszcie, zatrzymał maszyny i
podszedł bliżej, wycierając w kombinezon zabrudzone farbą ręce.

Dobry wieczór!  przywitał się Leon.  Pan Hubert?
Drukarnia
Mężczyzna potrząsnął głową.
-
Nie, Huberta to tu nie było od miesięcy. Ja pracuję przy maszynach, ale można
ze mną załatwiać wszystko, co się tyczy drukarni.
-
Super.
-
To czym mogę służyć?
-
Chcemy wydrukować plakaty na koncert.

Z jakieÅ› sto egzemplarzy... -Jaki format?

Standardowy.

U nas nie ma standardowego formatu. Wydrukujemy takie, jakie chcecie.

To może niech będą takie  Leon wskazał na jeden z plakatów, które przed
chwilą wyszły z maszy-
Mężczyzna kiwnął głową i zaczął szukać długopisu, żeby zapisać zamówienie. -
Macie gotowy plik? Wiecie, w jakim formacie jest potrzebny do druku?

Właściwie to przysłał nas pan Marceli Dumont  wtrąciła nagle Nikola.
Po raz pierwszy od początku rozmowy mężczyzna spojrzał na nich z
zainteresowaniem.

Dumont? Jak on się miewa, stary drań?

No... niezle.

Znalazł jakąś robotę?

Szuka.
-Ile?
ny.
Rozdział jedenasty

Czasy są ciężkie, a on bez pracy... Jeszcze w jego wieku...

Właśnie. Prawdziwy pech!

On tak zawsze mówił. Powtarzałem mu:  Rób tak dalej, to się doigrasz.
Zobaczysz, w końcu się doigrasz!". No i się doigrał.

Doigrał się? Co pan ma na myśli?
Mężczyzna milczał, drapiąc się po głowie. Wziął
papier i długopis i zaczął pisać, jakby nie usłyszał pytania.

A tak w ogóle to skąd znacie Marcelego?
Leon i Nikola spojrzeli po sobie i zaczęli jednocześnie:

Jesteśmy jego...

.. .siostrzeńcami  powiedziała Nikola.

.. .sąsiadami  powiedział Leon.

To znaczy, ja jestem siostrzenicą, a on sąsiadem  podsumowała dziewczyna.

Nie wiedziałem, że ma taką miłą siostrzenicę!  zachichotał drukarz.  Sto
egzemplarzy, mówicie.

Tak, sto  powtórzył Leon.

Mówił pan, że... wujek miał się doigrać  nalegała Nikola.

No tak, Dumont... Ten Dumont! Jeszcze się nie zdarzyło, żeby zrobił coś bez
narzekania. Pewnie znasz to na pamięć, co, dziewczyno? Wiecznie mu wszystko
przeszkadza. Jak świeci słońce i jest gorąco
Drukarnia
 to przez dziurę ozonową. Jak pada deszcz i jest zimno  to też przez dziurę
ozonową! A w pracy... nie żeby tu w drukarni było za dużo roboty, ale... spokojnie starczy, żeby dwie
osoby miały co robić i za co żyć, nawet jak się odliczy pensję właściciela, Huberta. Chcę
powiedzieć, że nikt tu nikogo nie chciał zwolnić, ale... jak raz protestujesz, bo chcesz inaczej
zorganizować pracę... drugi raz protestujesz, bo masz własne pomysły co drukować, a czego nie...
znowu protestujesz, bo właściciel nie chce słyszeć o inwestowaniu w nowe maszyny... To nic
dziwnego, że w końcu
Hubert stracił cierpliwość i wyrzucił go na

Ale przecież pan Du... yyy, to znaczy wujek... chciał tylko wprowadzić
ulepszenia!  zauważyła Ni-kola.

O tak, pewnie. Miał swoje zdanie na każdy temat. Przestawić maszyny...
pozbyć się starych i kupić jedną nową... zacząć drukować własne ulotki, żeby się
zareklamować w okolicy... Ba! Ogłaszać się nawet w Internecie! To wszystko
Huberta kompletnie nie interesowało... Gorzej, doprowadzało go do szału!
Leon uśmiechnął się, ale Nikola była zdumiona. Nigdy, przenigdy nie
podejrzewałaby Marcelego o taką przedsiębiorczość! %7łeby to on chciał unowocześnić drukarnię?
bruk!
Rozdział jedenasty -

O, właśnie sobie przypomniałem  powiedział nagle drukarz, rozglądając się
dokoła.  Twój wujek odszedł w takim pośpiechu, że zostawił ta swoje rzeczy...
Gdzie ja to położyłem?  Mężczyzna przekładał sterty papieru i zaglądał we
wszystkie kąty, aż wreszcie znalazł kartonowe pudło z wielkim czerwonym napisem
 DUMONT". - Jest! Chcecie? Bo jeśli Marceli nie przyjdzie zabrać tych szpargałów, w końcu
wywalę je na śmietnik!

Może pan nam to dać!  zawołał Leon, odbierając od niego pudło. Mimo
sporych rozmiarów było dość lekkie. Szybko przejrzał zawartość: para okularów, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sulimczyk.pev.pl